Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/113

Ta strona została skorygowana.

zyka jak wodospad, jakby woda zahuczała ze spuszczonej zastawy. Odzywały się okrzyki, a w tym gwałtownym rytmie zaledwie chwiali się tancerze, mocno stojąc na nogach jakby na darabie mknącej. Taniec wciąż zmieniał się, nie był jednostajny. Powtarzał przeróżne dzieje: dawne i obecne.
Bieda tylko z tym była, że Foka zatańcowywał do upadłego każdego pobratyma, każdego pokonał w tańcu, zamęczył go prawie. O tym wszędzie sława poszła.
Aż raz zjawił się w Szigecie młodszy od Foki łegiń, rodem z węgierskiego boku, biedak jakiś i ubrany biednie, ale cóż to szkodziło Foce! Zwał się Myś, a na żart zwano go „Myś czy Mocak“, bo krzepki był chłopak. Ten dotrzymywał kroku Foce. Czego Foka nie próbował? I muzykantów zmieniał, by byli wypoczęci, świeży. I arkana tańczył godzinami, także tancerzy zmieniając, tańczył tak, aż podłoga się łamała. I kruhleka tak samo. Nic nie pomagało. Myś tańczył niestrudzenie. I zyskał sławę w Szigecie. Zagórscy ludzie chlubili się, że jeden z nich z samym Foką może się równać w tańcu.
Ale i na Mysia przyszła kreska. Raz przybył do Szigetu na jarmark młody Matijko z Krzyworówni, syn pobratyma Fokowego Fedora! Był to istny buczek jędrniasty, a nie chłopak. Latował wciąż wśród puszcz pod Czarnohorą. Gdy przychodził na połoninę, to tak sobie dla zakładu mocował się. I dla zakładu nosił w zębach pełną berbenicę bryndzy. Wygrywał zakład, ale wygranej nie brał. Zwady nigdy nie szukał, ale niechby go kto zaczepił! Prosty był to i szczery chłopak, do nikogo nie żywił urazy, a zaczepki nikomu nie podarował. Jakby to był także zakład: „ty do mojego łba się bierzesz? Haj, dajże i twego spróbować!“ Trzeba było jednak mieć zdrowe kości do takich prób, do bójki z Matijkiem, bo sam tak twardą czaszkę miał jakby ze stali. Ile go razy rąbali i walili obuchem po niej, a była coraz to twardsza i mocniejsza. W rzeczywistości nie myślał nigdy o bójkach. Matijko miał myśli pochłonięte marżyną. Myślał wciąż o krowach wszystkich, o tych baranach i o capach, które pasał, z którymi swe życie przepędzał. Ciągle wspominał ich jakby przyjaciół.
Gdy przyszedł Matij do Szigetu, jakby na żart spróbował się z Mysiem w tańcu. Oj, poznali zagórscy ludzie, jacy to junacy czarnohorscy z Liedczyny! Pokonał Mysia w tańcu. Nie miał śmiałości próbować się z samym Foką, liczyło się jednak, że i jego pokonał.