trem Szekierykiem z Krasnojyli — gazdą zacnym, rozmownym, szczerym. Gwarzyli, opowiadali sobie, nie mogli się nagadać, popijali po trosze, tańczyli wesoło, znów gadali, opowiadali bez końca.
Najmici rodziny Szumejów dumni byli z tego, że jej służyli. Kto swoje wysłużył, dostał grunt, wielu z nich wyrosło na dobrych gazdów. Długo wspominano dobroć i łagodność starego Maksyma, hojność i mądrość Foki.
Raz, kiedy spędzono bydło z wysokich połonin, jeden z najmitów, owczarz zwany Trofymko, nie dopilnował owiec. Wilki porżnęły blisko 200 sztuk. Było to tuż przed zejściem z połoniny. Sam gazda Foka, spokojny o wszystko, dzień przedtem pojechał do domu, by przygotować przyjęcie na święto powrotu z połoniny. Dla każdego gazdy byłaby to szkoda niemała, a dla Foki także ujma na honorze. Bo który najmita wyszedł od Foki, nazywało się, że z dobrej szkoły wyszedł. Dla niedbaluchów i pustaków nie było miejsca u Szumejów. Każdy uczył się dla siebie.
Przychodzi owczarz Trofymko na Jasienowo, opowiada, co mu się przydarzyło. Prosi ludzi w zagrodzie, by który z nich opowiedział Foce. A tu nikt z nim nawet gadać nie chce. Owczarz nie wie, co robić. Chata pełna, jacyś ludzie tam, gazdowie i panowie siedzą wokół gazdy. Tymczasem po kuchniach, po podwórzach ruch wielki jakby na weselu. Warzą się banysze, gołąbki, pierogi, kiełbasy, juszki — czekają beczki z piwem. Dziś świętuje się szczęśliwy powrót z połoniny. Cała rodzina Foki zatem i cała służba i sąsiedzi, wszyscy mają razem wieczerzać. Wlecze się dalej owczarz, wsuwa się do izby, gdzie siedzi Foka, zgłasza się gaździe. Każdy na zagrodzie myśli: — Oho, przepadł owczarz, przepadło jego gazdowanie. — Foka siedzi, pyka fajkę, gwarzy sobie z gośćmi. Najmita staje na progu, milczy.
— No cóż tam, bratczyku Trofymku, jesteś tu? Drobięta myrom? wszystko dobrze? — pyta mimochodem, zajęty rozmową Foka.
— Nie. Źle bardzo, bieda — jąka się owczarz.
— Czemuż? — zmarszczył się Foka. Odwrócił się.
— Dwie setki owiec wilki zabrały, zaraz po rozłączeniu.