Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/117

Ta strona została skorygowana.

— A jakżeż ja sam dam radę?
Uspokoił go Foka, nakazał mu zajmować się tylko gospodarstwem w samej stai i co najważniejsze zawsze warzyć dwie kulesze, jedną dla siebie, a drugą wystawiać — poza staję. A nie żałować mąki! Ostrzegał go, by, broń Boże, nie solił tej drugiej kuleszy. Trofymko uśmiechnął się, był rad, rozumiał, że sam Semenko będzie pastuszyć tego lata. Na połoninie Trofymkowi wiodło się świetnie. Był wprawdzie niby to sam, ale nie potrzebował uganiać się po wertepach ani strzec bydła od dzikich zwierząt. Doił krowy, warzył sery i kucharzył. Semenko zrazu zaś cicho, nie dając znać o sobie — pilnował chudoby. Wszystko byłoby dobrze, gdyby Trofymko nie był za mądry, tam gdzie nie trzeba. Naprzód zaczął solić kuleszę. Stary sługa Maksymowy zostawiał mamałygę nietkniętą. Wtedy Trofymko wystawiał mu drugą niesoloną mamałygę, ale tymczasem sam już sobie dobrze podjadł. Raz w jakiś mglisty i mokry dzień posolił zbytnio mamałygę i postawił ją za drzwi koliby. W tej chwili mamałyga wleciała plackiem na twarz Trofymkowi, jakby ją wichrem przywiało. Trofymko uśmiał się ze złości „tego“, a „ten“ znosił tymczasem cierpliwie te żarty... Gorzej było, gdy Trofymko, może z lenistwa, przestał gotować kuleszę dla Semenka. Krowy nie przyszły do udoju i pochowały się gdzieś tak, że nie można ich było znaleźć, konie rozbiegły się. Trofymko dobrze nastraszony poszedł szukać krów. Cały dzień wałęsał się połoninami, Bóg wie którędy, jak pies bez węchu, nie znalazł ani jednej krowy, ani jednego konia, wrócił z niczym do stai. Wchodzi jak niepyszny do zagrody, a tu już wjeżdża na koniu spienionym Foka z ostrą miną. Semenkowi za dużo było tego na stare lata. Poleciał z Czarnohory prosto na Jasienowo, do Maksyma, narobił takiego gwałtu, że Maksym natychmiast posłał Fokę na połoninę opamiętać Trofymka, aby się nie zbytkował nad starym sługą i aby nie niszczył dobytku. Foka poważnie wydał Trofymkowi stosowne nakazy. W końcu przemówił mu także do sumienia, że to bardzo nieładnie, niehonorowo naigrawać się nad „takim“ najmitą, co pracuje i służy wiernie, a sam nie może sobie dać rady w skórze człowieczej. Jeśli Bóg cierpi go, święty Eliasz gromem weń nie bije, jeśli on nie szkodzi nikomu, tylko pomaga, to cóż z tego, że szczeznyk?! Ale tak czy inaczej — jeśli chudobę kocha jak szczery pastuch — nie może to być duch zły.