Trofymko w mig ugotował mamałygę potężną i wystawił ją na dwór. Wkrótce odezwały się dzwonki. Powoli cała chudoba znalazła się w zagrodzie. Trofymko zrozumiał wszystko, odtąd już nie żartował niemądrze z Semenkiem i pilnował swojej roboty.
Powoli obaj najmici spobratymowali się. Raz wieczorem, gdy Semenko pohukiwał na bydło po koszierach, Trofymko zawołał nań:
— Czorcie! chodź tu do stai, chcę cię zobaczyć.
Wtedy, tak opowiadał sam Trofymko, wsunął się do stai nie stary pastuch, jak spodziewał się Trofymko, lecz mały obdarty, zasmarowany chłopczyna z malutką czarniawą twarzą, jakby smutny i zadumany. Wyglądał, jak korzeń wraz z gliną z ziemi wydarty, jak leśne stworzenie. Sam Trofymko zaś był to tęgi chłop dolski, przysadkowaty ale mocny, szerokoplecy, szerokolicy, jasnowłosy. Semenko wszedł cicho, usiadł na ławie obok Trofymka. Mówił półszeptem, ale bardzo wyraźnie:
— Posłuchaj mnie, kucharzu! Będźmy odtąd dla siebie grzeczni. Dobrze? Ja dla ciebie, a ty dla mnie. Obaj służymy sławnemu rodowi Szumejowemu. Ja przystałem już do tego rodu. Mój ród mi nie w głowie, tylko Szumeje i ich chudoba. Bądźmy towarzyszami. Nie mów do mnie tak brzydko. Możesz wołać mnie: Szczeznyczku! Tak, ale nie inaczej. — Zrozumiał i to Trofymko. Żyli w zgodzie. Dobrze odtąd działo się w stai. Semenko strzegł trzód gorliwie, zaganiał chudobę do samej kosziery. Trofym doił krowy. Krzątał się koło mleka i koło watry. Pamiętał o towarzyszu. Semenko przychodził na pogawędkę do watry. Gdy Trofymko modlił się, Semenko siedział cicho w kącie i wzdychał. Gdy Trofymko grał na fłojerze, Semenko mrużył oczy, patrzył nieruchomo w watrę i tak trwał jak gdyby w uśmiechu szczęśliwym. Trofymko bardzo dobrze go wspominał. Zdarzyło się raz, że Trofymko, zmęczony pracą, ułożył się do snu, zapomniał jednak przedtem się pomodlić. Wchodzi cicho Semenko, powiada półszeptem:
— Pobratymie, tyś jeszcze coś zapomniał. — Trofymko, już senny, różne rzeczy wymieniał: — Wodę przyniosłem, kotły wymyłem, siana dla cieląt naniosłem — no cóżby jeszcze? Aha, widzisz! zapomniałem pomodlić się do Boga. —
— Widzisz, pobratymie, ja ci nie mogłem tego powiedzieć!
Gdy sam Foka przychodził na połoninę, Semenko robił swo-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/118
Ta strona została skorygowana.