Z czasem butyny zaczęły robić swoje. Choć jakoś nie uchodziło gazdom, co mieli lasy, bawić się w takie pańskie czy żydowskie sztuki, choć z początku nikt prawie, nawet z biedniejszych ludzi, nie robił w butynach, jednak z czasem przyniosły one wielką zmianę. Przyniosły cenę lasom, które przedtem wydawały się chyba tylko zawadą dla gospodarstwa, przyniosły i cenę pracy. Zmieniły postać czasu.
Przedtem, jeśli opryszki uganiali się po górach i krajach sąsiednich, to każdy wiedział, że to z bujności i często źle się to kończyło, a teraz z tego jakby szalonego uganiania się przecież była nieraz korzyść trwała. Choć to pachło jakimś najemnictwem i jakby pańszczyzną nawet, to jednak każdy widział, że Italiany i Grany wywozili stąd niemało pieniędzy. A który z węgierskiego boku lub z Krzyworówniańskich ludzi ze zbiedniałych rodów popracował czas jakiś koło butynów, czy to jako cieśla stawiając haci, czy też jako kiermanycz, prowadząc daraby na wodach, z czasem kupił sobie niemało gruntu wykarczowanego.
Dotąd pieniądze były czymś mało użytecznym, były zbytkiem. Z dawnych lat znane było doświadczenie, co i dzisiaj szczególnie w górach sprawdza się ciągle, że gdy kto niespodzianie dużo zarabia, tym więcej jeszcze wydaje i zadłuża się tym więcej. I to także starych, mądrych ludzi źle usposabiało do butynów.
Ale właśnie możność wydawania, a nawet hulania wciągała młodych ludzi do tej pracy zarobkowej. Dawniej można było młodemu przystać do opryszków, pohulać światami, napadać na miasteczka i dwory, potrząść panków i Żydów. A teraz co? Świat zabity deskami, tylko tyle, że jakby w łańcuchach w rekruty powleką. Coraz częściej zdarzało się przeto, że młodzi chłopcy nie z konieczności, lecz na to, by zarobić więcej pieniędzy, zgłaszali się do darab. Mieli do tego ochotę, bo to niebezpieczna i dziarska robota, a zarobek prędki.
Jeden gazda z Dzembroni wydziedziczył syna za to, że złakomił się na tak ciężką robotę, na prędki, niegazdowski zarobek. I zapisał majątek wędrownemu Cyganowi — muzykantowi... A innemu wypadek jeszcze gorszy się przydarzył: nie chciał dawać jedynakowi pieniędzy na zabawę, muzykę i stroje, a nie pozwalał mu pracować na darabach. Zatem, gdy ojciec poszedł do Kosowa, chłopak zgłosił się do spławiania darab. Zuch był, ale nieostrożny, nie dbał o niebezpieczeństwo. Gdy cały strom kłód, co uciekł z potoku Czerłenego,
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/126
Ta strona została skorygowana.