Na Święty Wieczór, na zakręcie czasu, odprawia się w lasach i pustkowiach karpackich tajna wieczerza, biesiada niewidzialna a powszechna. W najmroźniejszą noc, pod świecącymi gwiazdami, albo w zawieję wirową, gdy nie widać na krok, otwierają się liczne uszy i liczne usta, niczym kwiaty na wiosnę. Ludzie pytają, zwierzęta odpowiadają, potem już mówią same z siebie. Czasem ludzie dosłyszą takie słowa lub takie zagadki, które im się dotąd nie przyśniły.
Zaledwie mrok zapadnie, pasterz — raczej stary niż młody — przychodzi do stajni sam, aby go nikt nie widział ani nie słyszał. Zamyka drzwi szczelnie, nic nie słychać, tylko oddechy chudoby. Z początku dla niepoznaki pasterz rży do koni, ryczy do krów i do wołów, beczy do owiec, a w pasiece brzęczy do pszczół. I gdy mu odpowiedzą, każde po swojemu pyta cierpliwie: „Czyście zdrowe, maleństwa? A może was coś boli? A może byście coś pokosztowały sobie od święta? Może suszenic słodziutkich z miodem? A może bułki bialutkiej?“ Wtedy dopiero rozerżą się konie, rozryczą krowy, rozbeczą owce, rozbrzęczą pszczoły, a pasterz biegnie prędko do chaty po traktament.
Nie ma co ganić bez potrzeby. Sporo jest takich pasterzy, którzy mają sumienie przez cały rok, choć, jak to bywa, niejeden coś zapomni albo przeoczy. Ale prawdę mówiąc, jest wielu takich, co dopiero na święta się rozsumienią i coś sobie przypomną. I wtedy dopiero gorliwie zaczynają rozmawiać ze zwierzętami i zabiegać o nie. A czemu? Bo dobrze wiadomo, że na Święty Wieczór skądś z połonin powieje i sam Jezus chodzi nocą pomiędzy śpiące zwierzęta i sprawdza: „Maleństwa moje, a czy was kto nie krzywdzi? A może cierpicie z pragnienia, bo was na czas nie napoją? A może z zimna, bo wam nie pościelą i nie ogarną? A może z kolek, bo was nikt nie natrze?“
Na każdy wypadek przeto nawet człowiek twardy i bez serca pomyśli sobie: w ten jeden wieczór lepiej być dobrym z chudobą, bo chudoba niepamiętliwa, co dobre pamięta, wszystko co złe zapomni, nie naskarży.
Ugaszczanie chudoby, to dopiero początek. Na Święty Wie-