Oj skaczi, skaczi, kozo neboho,
Nasijaw nasz pan pszenyci mnoho.
I wówczas naprzód starcy, co pamiętali dawny obyczaj, brali się za ręce po dwóch, to w skokach naprzód, to w nagłych zwrotach wstecz, to w przysiadach. Atakowali jednego po drugim obecnych, wzywając pieśnią, aby dał za pląs pieniądze na cerkiew. Lecz wkrótce młodzi pląsarze zmieniali starszych. Bo każdy z obecnych wiedział, nawet dziecko każde wiedziało, że ma to być próba wytrzymałości pląsarzy, czy długo i wytrwale potrafią tak skakać, przysiadać, pląsać i śpiewać równocześnie, na to, aby wydusić pieniądze. I każdy, choć trzymał pieniądze przygotowane w garści, starał się wytrzymać pląsarzy jak najdłużej. Cała chata śmiała się głośno, a niejeden z obecnych mówił: „Ho, ho, tak łatwo to nie ma, niech padają ze zmęczenia, niech zapracują na cerkiew Bożą!“ Foka nieustannie dzwonił dzwoneczkiem w rytm pląsu, a pląsarze już usta otwierali ze zmęczenia, już słaniali się w przysiadach, ale nadal skakali i przysiadali, i choć zadyszani śpiewali dopominając się o datek:
Ne choczesz daty, ne pidem z chaty!
I wreszcie oblegany przez nich osobnik, to przez jednych do oporu zachęcany, to znów przez drugich upominany, aby miał litość nad kolędnikami, rzucał pieniądze do dzwoneczka. Zaledwie chwilę odpoczęli pląsarze i znów oblegali pląsem kogoś innego, aż wyciągnęli pieniądze na cerkiew, tyle ile się dało. Zapracowali je ciężko.
Były jeszcze inne radości i zabawy. Na święta owe gazdowie więcej prochu wystrzelali — i to nie byle jakiego — bo gruboziarnistego węgierskiego, co zowie się banyas — niż ich przodkowie w słynnych wyprawach na Złotą Banię, kopalnię złota, czy w Kuckiej wojnie z wojskami cesarskimi. Strzelali nie tylko przed wejściem do chaty, także w chacie.
Nie było to z żadnej dzikości, ani — broń Boże — z pijaństwa, tylko z czystej radości świątecznej, a także z grzeczności, aby którejś chacie nie odmówić tej parady. A dlaczego? To zrozumieć trzeba.
W dawnych czasach, więcej niż dwieście lat temu, przodkowie pasterzy szukali sobie grackich przygód, zwad i czemuż by nie? — złota, i wreszcie wina węgierskiego czy innego, byleby było gęste jak oliwa, a nie rozwodnione. Za górami,