Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/140

Ta strona została skorygowana.

wiosnę, aż który błoniarz czyli szklarz żydowski, zapraszany długo, zlitował się i przyszedł ze szkłem w góry.
Nabyli się w chacie, jak gdzie wypadło, czy to pół dnia, czy pół nocy, czy przez noc aż do rana. Czasem już naglili, upominali jeden drugiego, aby iść dalej, ale jeszcze i jeszcze zabawiali się wesoło. Wreszcie na znak berezy trembitarz wymykał się z chaty. Po chwili trembita ogłaszając koniec kolędy uroczyście a donośnie upominała, że inne chaty czekają. A kolędnicy, gdy już zaprzyjaźnili się z każdym, żegnali się z żalem, a wciąż zatrzymywani, nieustannie traktowani, sami jakby nie wiedzieli, czy mają iść, czy jeszcze zostać. Lecz już i skrzypek wykradł się z chaty, a skrzypce rozśpiewały się przenikliwie i skocznie z nadworu, już także i rogi wzywały do dalszego pochodu. Kolędnicy wysypywali się z chaty szumnie, a domownicy i goście wychodzili razem z nimi na dwór. Bo jeszcze na zakończenie wszyscy śpiewacy i pląsarze układali na śniegu przed chatą nagłowniki czyli kapelusze, jeden na drugi, w stromy stos, tak iż wyglądały jak pień czyli ul starowieczny. Wokół takiego ula z samych nagłowników tańczyli taniec zwany kruhlek, wirowy, chyży a lekki, tak jak młode pszczółki na wiosnę, gdy odkryją sączę na kwiatach. Tańczyli właśnie na pomyślność uli, rojów i miodu. Kończyli pieśń i całą kolędę zwrotką:

Oj koby sy wam bżoły roiły.

Zabierali kapelusze i jeden za drugim jak gęsi mknęli za skrzypkiem po wąziutkim płaju wyżłobionym w śniegu. Na końcu szeregu bereza dzwonił dzwonkiem co chwila. Z daleka i z bliska lasy odpowiadały skrzypkom i dzwonkowi. Jeszcze raz, tańcząc na wąskim płaju, posyłali pozdrowienia gościnnej chacie śpiewając:

Oj koby sy wam bżoły roiły.

I już z innych chat porozrzucanych daleko słuchano: kolędnicy idą, idą już!
Cóż tu powiedzieć o kruhleku i o tych życzeniach? Nie mówi się o tym, ale każdy wie, że to po prostu czary za pomocą tańca. Nie dziwota przeto że księża, co młodsi i co uczeńsi, rozpoznając w tym pogaństwo, po prostu obrzęd magiczny — jak mówili — czasem otwarcie ganili, częściej na-