W zamierzchłych czasach wieszczowie, nauczyciele ludzkości, poznali sami tę moc światowładną i ludziom odkryli nowy świat, chociaż przez to ani o włos nie zmienili swych zajęć. To wszystko teraz pozakrywane warstwami licznymi. A może przecież jeszcze te same tętna źródlane drgają?
W samotności pustelnika-pastucha, czuwającego na pustkowiu pośród burzy gromowej, co świat zalewa to powodzią światła, to czarności. W samotności myśliwca i zbiega, w czasie zawieruchy śnieżnej rozszarpującej szałas, zasypującej go lawiną śniegu. W samotności wędrowca pośród milczących lasów, których szept każdy napełnia drżeniem, każdy szum unicestwia człowieka. W samotności rodziny zdanej tylko na siebie, gdzieś w pustkowiu górskim, skąd żaden krzyk, żadne wołanie o pomoc nie dotrze do ludzi.
O samotności samej mało kto zdoła opowiedzieć. I komu to przyjdzie do głowy, gdy ona to właśnie nieubłaganie pędzi człowieka ku towarzystwu, ku miłości, albo ku wspólnej pracy i zabawie, jakby na to, by o niej samej zapomnieć.
Biała nieskalanie ścieżka, wijąca się wśród zasp śnieżnych grzbietem połoniny — ku samotnej zymarce. Głos niewidzialnej fłojery, tęsknie wzywający z głębi puszczy. Takie chyba obrazy samotności pozostają?
Bo tymczasem powoli „zaludnia“ się każda samotność. Człek długo samotny, w wielkim świecie chmur, szczytów, lasów, wód i traw szuka towarzystwa, szuka pobratymstwa. Czasem nie szukając znajduje. Wynurza mu się zewsząd inny świat, podziemny, świat widzeń, zapytań, zagadek i znaków. Uczy się nauki niezwyczajnej. Każdy szept, każdy gwar nabiera znaczenia niewymiernego. Tam, gdzie milczy puszcza stara i czeka, gdzie połonina bezkreśna w świetle miesięcznym się roztapia, tam, może wśród ziół i korzonków, czekają na grzeczne słowa, na jakąś bardzo trudną „przemówkę“, na znak tylko świadomym znany, pobratymkowie życzliwi?
Leśne źródła, rodzące się w mrokach, szepcą, wzdychają. Wierchowe potoki w szuwarach ględzą, szczebiocą słodko jak dzieci wodne, albo igrają sobie, dzwonią po skałach. Inne po junacku grzmią, uderzają. Dolinami radują się wody przestrzenią, prądem tanecznym. Łączą się, cieszą z pobratymstwa słobodnych strug, sejmują rady wodne, głoszą napomnienia ważkie, niosą dalej przypowieści i nauki wód górskich. Już lada chwila głosy ucieleśnią się w postacie, dotąd nigdy nie widziane. Czasem już w drzemocie wprost u wrót serca zakwilą
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/146
Ta strona została skorygowana.