Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/153

Ta strona została skorygowana.

biła się poczynaczem lub przemównikiem świetnym. Przemównik, wypędzając nasłania z ciała chorego, odgaduje: „Czyś z czarnych oczu, oczu ponurych? Czy z wytrzeszczonych oczu, wyłupiastych? Czy z oczu przenikliwych, oczu złośliwych, czy z oczu kaprawych, oczu łzawych — ty boło durna! Ja cię wyzywam! Ja cię wyklinam!“
Ten, co zna poczynanie, może też posłać obertyn, odwrócić nasłane czary z taką siłą, że temu, co posłał, żyły pękają. Niektórzy ludzie posiadają dary czarowne od urodzenia i sami nieraz o tym nie wiedzą. Nieraz człowiek dowie się o tym nagle, niespodzianie, sam z przerażeniem doświadczy swej mocy. Inne właściwości można nabyć przez posty, przez wtajemniczenia i praktyki.
Uzyskiwanie i objawianie się sił czarownych otoczone jest wielką tajemnicą. O wielkich poczynaczach, takich co byli wieszczunami, tyle wiadomo, że długo wędrowali po puszczach, nypali po zaklętych komorach. Między poczynaczami są dobrzy, może święci ludzie, a są na pewno i czartowscy. Inny jest wieszczun, co zna przyszłość, co może samym spojrzeniem uzdrowić, a inny molfar, co samą myślą i czarownym działaniem niszczy i zamęcza.
Dawniej bywały całe groźne i zacięte wojny między samymi przemównikami, poczynaczami i czarownikami, nie o jakąś korzyść prowadzone, ani nawet nie tyle dla odwrócenia szkody, co dla sławy, dla pokazania swej siły czarodziejskiej, dla pokonania przeciwnika. Między tymi wojownikami czarodziejskimi bywali ludzie oględni, a nawet rycerscy. Ale bywali i tacy, co nie cofali się przed żadnym sposobem, choćby jak czortowskim. Nieraz po zaciętej długoletniej walce, jeden przemównik zegnał ze świata drugiego jakąś nieznaną straszną chorobą. To jednak pewne, że żaden z nich nie używał ani topora, ani strzelby, ani trucizny, słowem, żadnych innych sposobów oprócz duchowych. Przeto niejeden taki, co świadomie i umyślnie posługiwał się czortami i sposobami czortowskimi i przez to miał na sumieniu śmierć przeciwnika, poszedł po śmierci do wnętrza Czarnohory i dotąd pewnie tam pokutuje, dźwiga na plecach lód z jezior czarnohorskich, gdy słudzy cesarza gromowego każą mu sypać grad na ziemię.
I nie dość tego. Choćby ktoś wcale nie mieszał się do walk takich siłaczy, molfary-złoczyńcy, czarodzieje, czarodziejnice i wiedźmy — poddani złemu od urodzenia, czy też z własnej woli i ochoty — czyhają nań, nie próżnują. Zaprzęgają wszy-