piać, wylegiwać w poduszkach jedwabnych, kołacze jeść, wina popijać“.
Ale mądry, mocny, śmiały przemównik inaczej powiada: „Ja cię wyzywam, ja cię wyklinam, nie zostawiam cię ani na włos, ani na ziarno makowe! Tam cię wypędzam, dokąd dzwony nie dodzwonią, gdzie głos ludzki nie dochodzi, gdzie psów szczekanie nie dolata, gdzie kurów pianie nie dociera! Dokąd kruk nawet kości nie zanosi! Sczeźnij! Uciekaj!“
Przeróżne są przemówki. Trudno by je wyczerpać. Po innych krajach znikły lub dogorywają, u nas na Wierchowinie krzewią się jeszcze, rozkwitają. Są przemówki przeciw chorobom najróżniejszym: przeciw cholerze, przeciw róży, przeciw postrzałowi, przeciw nie znanym gdzie indziej z nazwy chorobom, jak babyci, jak zołotnyk, żonwy, nicznyci, przeciw chorobom zwyczajnym i nasłanym, przeciw upiorom. Przemówki chroniące dzieci i bydło, przemówki przeciw ukąszeniu żmii, przeciw łasiczce, przeciw wilkom, przeciw chmurom gradowym i gromowym.
Także poczynacze i przemównicy są różni. Każdy od innej przemówki, każdy walczy z innym złem, każdy co innego zgruntował, inną biedę przejrzał. Niektóre zaklęcia mogą skutecznie wypowiadać tylko kobiety, inne tylko mężczyźni. Inaczej też każdy przemawia, inaczej wyklina.
Jeden wysoki, suchy, kościsty, czarnowłosy, choć niemłody, o rysach jakby wykutych, z sępim wyrazem twarzy, skupiony w sobie, mówi cicho. Wśród ciszy u łoża chorego, szeptane zaledwie, spadają słowa zbawienne, z półmroku izby wychylają się obrazy ratowników, ze światów płyną prądy błogosławione. Im bardziej rośnie cisza, tym bardziej tuli się w kąt lub wymyka ku drzwiom, odgryzając się, łypiąc oczodołami i szczerząc wilcze kły, boła, tym pośpieszniej zmyka nasłanie.
Inny z potężną piersią, z kędziorami jasnymi i obliczem jasnym, nieugiętym wodza. Wygłasza zaklęcie uroczyście i godnie, to znów rozkazuje krótko jakby grzecznie, lecz wyraźnie i twardo, wykazuje moc nieodpartą. Wszystko mu jedno, czy chory i nawiedzony obok niego, czy też gdzieś daleko. Obecni wpatrują się w niego z wiarą. Nikt ani na chwilę nie ma wątpliwości. Przed nim nasłania, choroby i biedy wszelkie kurczą się, maleją, rozpraszają się jak mgły. Po przemówieniu odpoczywa poczynacz. Nigdy nie przyjmie najbłahszego upominku. Sam przynosi chorym i nawiedzionym
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/158
Ta strona została skorygowana.