Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

beri — kładki cisowe — w skały włożone. Tamtędy był potajemny dostęp, a tam dalej wejście do skarbów, nieznane i niedosięgłe dla nie wtajemniczonych. Bo tam właśnie wyżej, gdzie stopnie się kończą, są komory i drzwi skalne do nich wiodące: gdyby to wiedzieć, gdyby znać jakiś drobny znak, jakąś zasuwkę czy kamyk ukryty! Łatwo by można i teraz te potężne drzwi rozsunąć, otworzyć! A tam są skarby wielkie, nieprzebrane... Niektóre czyste, niezaklęte, na dobry cel przeznaczone. Inne znów zaklęte. Kto wie, może tam gdzie dostęp do światów i mocy przeklętych. Ale może i do błogosławionych. Jak dla kogo.
Gdzieniegdzie jakby kopce ogromne: Gorgany, mogiły z głazów. Zapewne nie rękami ludzi zwyczajnych wzniesione. Na nich słupy, sztoubury, o ludzkich postaciach. Na słupach znaki, rewasze stare, pozacierane przez wodę.
W niektórych niedostępnych komorach do dziś dnia smoki się gnieżdżą, żertwy szklanookie, zmyje łuskami pokryte.
Są i takie komory, gdzie żyją-dożywają strzegąc skarbów, do dnia, w którym coś — nie wiadomo co — się stanie, pustelnicy, wieszczuni, starcy święci. Ludzie ich dawno mają za umarłych.
Z innej komory skalnej dzwonek, sygnaturka dzwoni jasno i pogodnie. Wzywa na nabożeństwo w niedzielę i święta. Czasem także, gdy wielkie burze i groźne powodzie się zbliżają — ostrzega. Pastuchy połonińskie zdejmują kresania, żegnają się nabożnie, gdy ich doleci głos sygnaturki skalnej.
W innej komorze, w skale wykute organy zagrają nagle, zadudnią wśród północy gwiaździstej, aż góry się wstrząsają.
Nad wielkimi puszczami, po południowej stronie Czarnohory, kilka orłów szybuje godzinami bez przerwy. To znak, że sejmy się sejmują, że nabożeństwa się prawią, w tych jakichś komorach, w cerkwach skalnych — i krążą orły-strażnicy, pilnują, aby nikt się nie zbliżył do progów, których nie przekroczyć człowiekowi. —
O komorach dzisiejsi ludzie niewiele wiedzą. Chybabyś starych bardzo powiastunów gdzie szukał. Dziad taki, co leży na piecu i nie ma z kim gadać na tym świecie, gdy go znajdziesz, rzuci na cię spojrzenie surowe, groźne, fłudowate — i już wie, czy warto odezwać się. — Mruknie jakąś wieść ważką. Odwróci się do ściany. Resztę ci każe zgadywać.