czyli na cześć tego, który odszedł, taniec mężów, koło potężne, poważny, groźny tan, topory wznosząc do góry w tańcu. A pieśń zaśpiewali, od której zaszlochały góry, pieśń-pamięć Wielitom i królowi wieszczunowi. Pieśń tę potem toporami tam na trumnisku skalnym wypisali. „Nie łzami kobiet, lecz krwią królewską, krwią wiernych mężów opłakać go przystoi“ — tak śpiewali. I to właśnie — powiadają — to na tych skałach starymi literami i rewaszami jest wypisane. Toteż sami królowie Wielity legli obok niego, uczcili go, przecinając sobie żyły.
Pacholęta i dzieci rozeszły się po górach, i praca wiekowa gazdów krzewić się miała, czekając na święte wezwanie.
Odtąd nie miały się już podnosić siły borców, jak wały morskie. Zadrzemać, zasnąć miały wierchowiny. Wieść o pochodzeniu od Wielitów tajemnie spoczywała i chowała się w głębiach serc, w tętnicach i we krwi, jak źródło podziemne, w pieczarze skalnej. Dopiero, umierając, niejeden gazda stary przekazywał to najstarszemu synowi, swemu dziedzicowi lub pobratymowi pod przysięgą. Bo, gdyby niewczas przypomniał sobie któryś z nich, to napadnie go ta siła, jak szał: świat będzie przewracać, góry przenosić, rzeki zatrzymywać — a nie będzie wiedział po co.
Zdążając do ojczystej dziedziny, Wielity pozostawili w komorach skalnych niezmierzone skarby ze świata przyniesione: dla pokoleń dalekich na dobre dzieło je przeznaczyli. A jako strażników naznaczyli starców zaprzysiężonych. Gdzieś w srebronośnych Czywczynach, w skałach Popadii, albo na Czarnohorze siedzi w komorze skalnej starzec potężny, przy stole brylantowym i ciężką księgę starowieku czyta: o przeszłości zamierzchłej i o przyszłości zorzy świtającej. I tak długo żyje i w skale przebywa, aż znajdzie się w świecie gazdów starzec taki, który tu przyjdzie, by go zmienić i zastąpić. Wtedy on do ojców Wielitów odchodzi, by im opowiedzieć, co się tu dzieje: czy chowa się wierność zaklęciom królewskim, czy żyje prawda starowieku, czy nie ma znaku, iż idzie nowe pokolenie, co porwie się na świat.
Spały tak wierchowiny, spały połoniny i puszcze wielkodrzewne na łonie świata wielkiego, jak dziecięta. Padały drzewa wiekowe, jawory, cisy, kiedry i sosny. Już nowe pokolenia, inne rody drzew zasiewały się na ich zmurszałych resztkach.
Czasem tylko zdarzyło się, że jakiś chłopczyna poczuł w sobie nagle siłę wielikańską. Uciekał przed siebie, niepewny czy za górami świat się nie kończy, szedł w ten świat nieznany,
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/177
Ta strona została skorygowana.