Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/181

Ta strona została skorygowana.

lał. Inny już próbuje treli — po trzy, po cztery tony. Aż wreszcie kos przelatuje wyraźnie i pełnie całe kwinty i oktawy. W końcu zagrają wszystkie razem. A wtedy odzywają się, odpowiadają z góry na górę, z kieczery czubatej na kieczerę dźwięki fujarki. Wtórują ptakom i przyłączają się do ich chóru. Młodzieńcy nawołują się z góry na górę, z zagrody do zagrody. Huka i śpiewa junak do junaka.

Na wysokiej połoninie czerwienieją szyszki,
Cóż? pójdziemy pobratymie tej wiosny w opryszki?

A z drugiej kiczery dolatuje:

Wyrobimy toporczyki, bułatne topory!
Skarby sobie otworzymy, zamczyska i dwory —

Nim gospodarze i pastuchy powolutku, dokładnie, ostrożnie, statecznie zbiorą i przygotują trzody do chodu połonińskiego, zanim odezwie się trembita, wylatują z siół junacy. Obmyślają jakiś dziecinny lub sztubacki pomysł, snując chłopięce, zuchowate albo wręcz zbójeckie plany. Komu spłatać zbytka, kogo nabić, komu odemścić, kogo ograbić, kogo ściąć.
Czasem dziki płomień zemsty duszę zaleje — jakiś „hulawy“ furiat się zjawi, budząc przerażenie.

A powiem ci, pobratymie, jak skruszyć kajdany,
Pana w dworze my przybijem gwoździami do ściany.

To znów marzenie o złocie, o czerwonych, palących dukatach zawładnie nimi:

A czyjeż to — w Czarnohorze — rżą koniki wrone?
Słychać, bracia, że przenoszą dukaty czerwone.

Czasem rozpierają ich awanturnicze i bohaterskie rojenia o dalekich zamkach węgierskich, o wodach-Dunajach i morzach. O tym, jakich by to czynów można dokonać, które by wieść przekazała, pieśń opłakała.

Będą huczeć naszą sławę Dunaje głębokie,
Będą kądziel prząść i śpiewać prządki modrookie.

Wszystko to jednak wydaje się czasem jakby wymówką, pretekstem, okazją. Naprawdę to ona — młodziutka i prastara czarodziejka, wiecznie powracająca wiosna — wzywa i wabi ze szczytów.