karcie. Karta duża i biała, Czarnohora skalno-zielona i rozległa, a przecie dość takich ram, by była smutna, nawet ponura. Wzdychanie nieustanne przechadza się od jaru do jaru, od wierchu do wierchu, rośnie ku górze i zmienia się w cichy jęk. Białe od piany potoki zaśpiewują aby go zagłuszyć.
Nic się tam nie rodzi ani nie udaje, a przecie na pytanie, co to jest Czarnohora, jest jedna odpowiedź: Siła. Nie tylko dla życia, także dla zmiany. Pieśń głosi: „Czarnohora nie chleb rodzi, nie jarą pszenicę, a hoduje swych junaków serem i żentycą.“ Na bezmiernych pastwiskach gubią się niezliczone stada chudoby. Wydaje się, że Czarnohora mogłaby pomieścić i wykarmić jeszcze nieskończenie więcej. Od dawna hodowała junaków, ich siłę dla przygód i walk. Jest ojczyzną a także przytułkiem wielu śmiałków.
Z pasma wyskakują tu i tam, jak żebra i potrzaskane gnaty potwora, ostrowy i odnogi skał, rzekomo przez dawne lodowce z wnętrza wydarte lub pooddzielane jeden od drugiego. Ostrowem takim jest wierch o nazwie dawnej, niezupełnie zrozumiałej Gutyn Tomnatyk. Odsunięty od głównego wału ku południowi, chociaż jak kładka wysunął się ku Węgrom, wcale nie łączy lecz zasłania jak ciemna ściana. Między nim a głównym pasmem pod osypiskiem, głęboko w dole od północy i w wiecznym cieniu, ukrywa się podłużne jeziorko barwy stalowej. Głucho tam, bo daleko od kolib, od pastwisk, od płajów. Nie słychać ni ludzkiego głosu, ni beku owcy, ni dzwonków, ni świstu ptaka, ni szeptu źródła. Głucho i martwo, jedynie jeziorko spogląda ze szczeliny ku niebu jak żywe oko. W niepogodę szczególnie ponure, czasem pogrąża się w gęste mgły, czasem nie. I wówczas widać jak pogrąża się w rozpacz. Bo gdy wiatr wciśnie się w szczelinę, chłosta jeziorko do dna, jak gdyby je wypędzał z jego dziedziny, jak gdyby zawziął się by je wysuszyć, unicestwić. Pędzi fale aż stają dęba i wyginając się jako stado wężów, wyciągają szyje i syczą. Przepędzają każdego wędrowca tym sykiem: „zabieraj się, tu nie dla ciebie miejsce“. Jedyny to głos w tej szczelinie, jedyne ostrzeżenie. Każdy przed nim ucieknie, o losie jeziorka zapomni.
Od dawna przeto odstąpiono tę kotlinę biesowi, wrogowi życia i wodzowi tych sił, które człowieka wdeptują w błoto. Zresztą i dzisiaj — gdyby zezwolono na takie głosowanie i mimo że bies rzekomo cieleśnie już nie istnieje — zesłano by go tam chętnie na zawsze wraz z jego ciemnymi sługusami.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/198
Ta strona została skorygowana.