jakoś tak: „Milczycie? Nie macie już dla mnie słowa ni ucha? Czy ja ogłuchłem?“
I tak jakoś zasmucony i wyschły, choć mocny jak zawsze, wrócił pod Gutyn Tomnatyk do swego siedliska. Oglądał się naokoło uważnie: nie widział tam ani jednego zezowatego oka. Ale nie wiedział i nie zauważył rzeczy najważniejszej. Że właśnie tam, nie gdzie indziej, sam bies usadowił się i obrał sobie stolicę. Niegdyś wygnał Hołowacza ze świata ludzi, a teraz samego biesa dola biesowa tam przygnała. Choć nie szukali się wcale, tam się spotkali. Tak miało być.
A dlaczego? To zrozumieć trzeba. Powiadają ludzie, że w tym samym czasie, kiedy bies podzielił ziemię między swoje rody-narody, tak że miała stać się jego podnóżkiem a czortowym dziedzictwem, i gdy już nikt z ludzi nie miał myśli aby mu się sprzeciwić, bo nikt go nie dostrzegał, nawet nie węszył, sam jeden tylko Eliasz, prorok brodaty, co taki nos miał, że starczył za wszystkie nosy, zniecierpliwił się, a nawet rozgniewał się straszliwie. Zawładnął piorunem cesarza gromowego i jak strzelec doskonały śledził biesa, latając za nim na chmurach nad całą ziemią. Gdzie tylko bies pokazał się cieleśnie albo choćby tylko zapaszek jego doleciał do świętego nosa, prorok chlastał piorunami aż ziemia pękała. Wywrócił świat, podziurawił wyrwami tu i tam i wówczas powstały liczne jeziora. Także jezioro Szybene co nietrudno zobaczyć: Jak rypnął piorunem tam gdzie potok Pohorylec wypływa z Pop Iwana w kotlinę, to ci się wytworzyła tam ogromna wyrwa, a wywrócone z korzeniami drzewa zatarasowały ujście potoku. Tak utworzyło się jezioro Szybene, a podobnie inne jeziora. Świat się wywrócił do niepoznania, ale z tych wszystkich polowań i pogoni biesowych nic się nie stało. Nawet tego nie poczuł. Cieleśnie po całej ziemi chodził, biegał czy latał, jak mu się spodobało, ale od tego był gadem, że znał wszystkie kryjówki. Kpił sobie ze świętego na chmurach i co go tamten już-już dopędzał, bies chował się, rechotał na całe gardło i dalej robił co chciał. Władza jego na ziemi nie umniejszała się wcale, jego rodów-narodów nikt z ziemi nie przegnał ani nawet nie ruszył. A prorok-sierota tak się tym rozsierdził, że wciąż mu piana sciekała z ust po brodzie na chmury i z chmur na ziemię.
Umyślił wreszcie bies-mądrala co mógł najmądrzejszego, osiedlił się na Gutynie, bo tam najlepsze na ziemi kryjówki. Ukradł ślad świętemu i prorok ani rusz nie mógł wywąchać swojej zwierzyny. A bies tymczasem tak dobrze przyczaił się
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/208
Ta strona została skorygowana.