w swoim pałacu pod Gutynem, że stamtąd całą ziemią rządził bez przeszkody.
Chociaż żyjemy w czasach podminowanych siłą biesową, nikt z nas nie widział biesa, zwłaszcza, że jak zapewniają, nie istnieje cieleśnie. Bez kręcenia nosem musimy zdać się w tym względzie na prawdę starowieku, która poucza jak Hołowacz zobaczył go na własne oczy, ten raz jeden. Według niej bies wygląda jak panicz-chłopak w wieku lat dziesięciu, ubrany w miękkie pluszowe ubranie. Spogląda raz pokornie, służalczo, nawet z przerażeniem, to znów zuchwale, szyderczo jakby chciał kopnąć każdego, i jadowicie jakby chciał napluć. Nawet duch jego, przywidzenie, które pokazuje się niejednemu z teraźniejszych ludzi czy to w młynie czy w opuszczonej chacie czy w lesie, tak właśnie wygląda. Może być mały albo ogromny, przybrać wzrost jaki zechce, albo chłopca dziesięcioletniego albo też urośnie do rozmiaru smereki, czasem nawet do rozmiaru góry. W dzisiejsze czasy, kto umie, może go przepędzić przemówkami, ale w tamte czasy on sam każdego przepędzał a nawet miażdżył kiedy mu się zechciało.
Kiedy bies tak się wywijał zarówno prorokowi jak i Hołowaczowi nadeszły Rozihry, letnie święto życia. Wówczas całe życie na ziemi raduje się z tego tylko, że żyje. Tego bies nie mógł znieść. I czy to z zawiści, że życie jeszcze śmie się krzewić, kwitnąć, weselić, zechciał je postraszyć, szkodzić mu i niszczyć, czy też może aby pokazać światu że on bies nie tylko nie gorszy od stworzenia bożego, ale że tutaj na ziemi wszystko mu poddane, bo on pan i cesarz tego świata, zaczął świętować po swojemu. Tak zadomowił się w bezpiecznej stolicy i tak zasmakował w niej, że wcale nie dbał o świętego proroka i jego chmury, i rozłoskotał się zwycięsko w skałach pod Gutynem. Mało tego. Od świtu do nocy, a nocami także, chwalił się tyłkiem ku niebu, łyskał nim nieustannie, wyzywał bezczelnie. Potem znów rykiem ogłaszał aby nikt nie pomyślał inaczej: „Świat mój i moich rodów, ziemia mój podnóżek, tak ma być na wieki“.
Echa donosiły wszystko do chmur i prorok Eliasz dosłyszał nareszcie choć uszom nie wierzył. Toż to, choć święty, rozjuszył się niespamiętanie. A któż by się nie rozjuszył! Tyle nalatał się za biesem, tyle piorunów najjaśniejszych zmarnował, a tymczasem czortowe rody-narody nadal trzymają ziemię w pazurach, a ich główny mocarz siedzi pod Gutynem jak u siebie i chełpi się tyłkiem przeciw niebu.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/209
Ta strona została skorygowana.