Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/211

Ta strona została skorygowana.

Eliasz ani bies już nie grzmiał. Tylko Hołowaczowe głazy rozbijały się echami po skałach łomotem ostatecznym. Zabił biesa aż smoła zeń trysnęła na wszystkie strony. Jeszcze teraz tam skały tą smołą zaczernione.
Wypogodziły się niebiosa, gwiazdy odbijały się w toni jeziorka. Jeziorko uciszyło się, zamigotało całe. Obłoczek świetlisty wstawał z wody, rozszerzała się wdzięczność, jakby koło czarowników, co najświadomszych w tańcu na gromowe święto sypnęło najzdrowszy prąd. Hołowacz otworzył ramiona: „Tędy do mnie!“ Pomógł niebu sam jeden a ono jemu. Dziękował: „Żyją ojcowie, a jam już nie sierota.“
I potem zobaczył Hołowacz, że już niczego większego nie może dokonać. Zaprzestał rzemiosła opryszkowskiego. Hodował ogromne stada na połoninach, przebywał tam z nimi przez każde lato. Dniami i nocami przesiadywał koło krów i koło owiec, karmił je, pieścił i czyścił, doił je i gwarzył z nimi. Cielątka i jagniątka na rękach nosił. Piastował także konie i byki, a to wszystko bractwo chudobiane, rogate czy grzywiaste kopytami czy racicami dreptało za nim, rżało tęsknie, beczało wdzięcznie.
Zimą schodził poniżej lasów bukowych, na stoki Munczela węgierskiego i tam zbudował pierwszą osadę. I nikt mu nie przeszkadzał. Mówią wprawdzie, że panowie chcieli mu podsunąć jakąś dziewkę, aby go podejść i zgładzić. Ot nasze ględzenie huculskie, aby wszędzie babę i miłostkę przyczepić. W każdym razie nie był to sposób na Hołowacza. Przez całe życie nie patrzył na kobiety, nie miał zamiaru żenić się i nie ożenił się. Nawet czortowie nie byli tacy głupi, aby mu podsunąć Leśną czy którąś ze swoich samic, co przemieniają się uwodnie. Obawiali się, że skoro sprzątnął głównego biesa, to może spłatać jeszcze coś. Któż wie? Lepiej nie zaczynać. Czorty najbardziej lubują się w takich co niepewni, nie żartowały z Hołowaczem.
A przecież któż nie dziwi się po cichu, a niejeden nawet otwarcie nosem kręci: „Taki wielkolud, miotacz skał, zda się że skałę od skały iskrą by zapłodnił. I żeby taki był skapłoniony jak wół? To nieprawda!“
Choć duma o Hołowaczu to szczera prawda, uczciwie mówiąc nikt dotąd tego nie wyłożył na rozum. Wskazywali jedni, że tak samo jak buczysko najtęższe, tam na węgierskich stokach, ścięte mrozem wiosennym już nie wyda kwiatu ni owocu, tak samo Hołowacz. Już za młodu zmartwieniem zmro-