Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/216

Ta strona została skorygowana.

stanu laboriosi. Te opisywane w Czarnej Księdze tortury wykonywane, jak się okazuje w ciągu przewodu, na kobietach, nie tylko uwiedzionych, lecz i zgwałconych, szczególnie oświecają „prawdę“, bijącą z tych aktów.
Jeżeli zaś chodzi o przebogatą opowieść, żyjącą w ustach ludu, to chociaż doświadczenie myśli ludzkiej nauczyło nas nie tylko tolerancji wobec tych opowieści, ale także tego, jak za pomocą wprost mikroskopijnej analizy, można się wiele z nich nauczyć, musimy jednak przyznać: że pierwszą, rzucającą się w oczy, cechą huculskich opowieści jest to, że jedna przeczy drugiej. A także, że niezmiernie jakoby przeładowuje rzeczywistość i jej wymiary dostępne dla nas. Wydaje się na przykład, że gdyby Dobosz dokonał tego wszystkiego, co mu przypisują opowieści ludowe, gdyby nawet tylko obszedł te wszystkie miejsca rozsiane po całych Karpatach, które są podług niego nazwane lub związane z pamięcią o nim, musiałby żyć bez końca. A Dobosz przecie miał mało czasu. Wieść to podkreśla, że umarł młodo, że zginął przedwcześnie. Ale czyż może w ogóle nie ma opowiadań prawdziwych o Doboszu? Czyż nic nie jest prawdą? A więc w obu tych wypadkach chodzi nie tylko o „prawdę“, lecz także o ocenę, która jest zawarta zwykle już w samym obrazie.
Aby dotrzeć do tej prawdy, która nas tu zajmuje, musimy ją wyprowadzić z całości organicznej, musimy z całego obrazu wywnioskować lub zgadnąć co jest walką, zmaganiem się, co bujnością lub chociażby dzikością prymitywnych stosunków, a co jest przestępne i niskie. Bo są zapewne jeszcze inne źródła prawdy i mierniki oceny, niż akta karne i kodeksy sądów klasowych jurysdykcji panów nad chłopami, wyjątkowo odstępowanej sądom miejskim. Więc z całej prawdy starowieku można by wyciągnąć prawdę o opryszkach, z tej, która tkwi już w ziemi samej, w tylu nasionach, w tylu zasianych lecz nierozkwitłych przeczuciach i możliwościach, czai się w pieśni i w powieści, i teraz jeszcze kryje się po puszczach, po połoninach i po szczelinach skał, a mieni się jak koziołkujące źwierciadełko strumieni skalnych. Z tego wszystkiego, co nazywa się zwyczajnie odrębnością lub „indywidualną duszą“ ludu, a co Hegel nazwał konkretną ogólnością. Co jest zapewne współpracą wielu czynników, działających stale w pewnej proporcji.
A dla oceny należałoby odbyć ponowny sąd nad opryszkami. Nie sąd pański, szlachecki, ani mieszczański, ale sąd-mi-