tu. W tym to celu musimy zważyć stosunek czynów gwałtownych w społeczeństwach o cywilizacji zamierzchłej, pierwotnej, u ludzi, którzy nie widzieli nic prócz lasów i gór, do zorganizowanego gwałtu w społeczeństwach, stojących jakoby pod najwyższymi sztandarami kultury. I wtedy można by coś zaproponować, chociażby tylko eksperyment myślowy, dla zbadania czy dawni opryszki dorastają do wysokości niektórych rozbójników, pasowanych na bohaterów współczesnych, czy też niektórzy bohaterowie, rozpatrywani jako rozbójnicy, stoją wyżej od opryszków. Bo wiadomo, że czyny rozbójnicze opryszków osądzone według kodeksu klasowego, jurysdykcji szlacheckiej i mieszczańskiej, zostały we większości wypadków srogo, a nawet okrutnie ukarane. A właśnie za dobre lub niewymierne czyny, za piękne, chociażby nawet dziecinne czy chłopięce intencje, nagradza ich pieśń i opowieść. Sławę im śpiewa przy akordach wód, wichrów i gromów.
Zatem sąd mitu byłby ułatwiony — i taka jest nasza skromna propozycja — gdyby i innych wodzów krwawych rzezi spotkała podobna zaplata: zastosowanie kodeksu karnego, przynajmniej za świadome i zamierzone czyny krwawe, ukaranie chociażby tylko ludzi, działających w ten sposób, wyraźnie dla własnej korzyści, dla własnej chęci władzy, dla używania i trzęsienia światem, a potem — chwała za czyny nieuchwytne, szlachetne, za zamiary wzniosłe... Jeśli ktoś się ich doszuka, jeśli góry, skały, wody i słońce zechcą odezwać się, odhuknąć, zabłysnąć na ich cześć, jeśli raczą zapisać ich pamięć...
Bo taka jest właśnie praca mitu i prawda mitu. Rodzi się, powstaje jak każdy inny żywy twór. Jak kwiat świadczy o korzeniach ukrytych, tak mit ukazuje, co jest zakryte oczom. Posługuje się pismem łąkowym i puszczowym. Śpiewa przy graniu wód. Rozsadza skały i zapala płomienie w nich ukryte. I oprowadzając nas jakby za rękę, po górach, każe nam oglądać pomniki skalne, nazwane po opryszkach.
Więc, jeżeli sam lud, wraz z przyrodą niejako, nie tresowany, nie nakręcany jak płyta gramofonowa, lecz samorodnie, bez „propagandy“, głosami samej tylko przyrody namawiany, przyznaje się do niektórych opryszków, widzi w nich swych bohaterów, to cóż z tym zrobić? Trzeba by znaleźć równie silną i genialną głowę pacyfikatorską, jak silne i genialne były ręce pacyfikatorów naszego kraju. Taką głowę, która by dociekła: jak spacyfikować rozkiełzaną wyobraźnię gór.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/217
Ta strona została skorygowana.