chłopczyny Oleksy, gdy go raz z bliska zwęszył, tak potężnie parsknął, że chłopcu na razie odechciało się zasadzek. Lecz nie dał za wygraną. I z czasem już w chłopięcym wieku wyrósł na myśliwca. Kładł celnym strzałem niedźwiedzia, gdy już już dosięgał go łapą, uprzedzał rysia błyskawicznym uderzeniem rohatyny lub oklep dosiadłszy konia, bosy i z rozwianymi czarnymi włosami, ze strzelbą w ręku, gonił konno za żubrem po połoninie. A czasem spływały doń, wstawały przed jego oczyma jak żywe, zasłyszane wieczorami w kolibie przy watrze, opowieści o dawności, o Wielitach i o skarbach, których — podobno — pełno było wszędzie po zakątkach i komorach skalnych. Wdrapywał się i wślizgiwał na brzuchu wysoko na skały i wisząc uczepiony na jakiejś stromej płycie wypisywał na skałach czarodziejskie litery, znaki i rewasze. Nauczył go ich stareńki wieszczun, który przychodził czasami do koliby. Ten dziad raz tylko spoglądnął na Ołeksę zapatrzonego w watrę, zaśmiał się cicho i już z tym chłopczyszem w pobratymstwo wszedł. Ołeksa oczekiwał, że może te zaklęcia, powypisywane toporem z takim trudem, otworzą skały. Że nagle zaświecą, zagoreją skarby. Więc, wypisawszy te znaki, cofał się, ześlizgiwał w dół i uciekał. A potem ostrożnie zaglądał z ukrycia, tamując oddech. Ale widocznie „nie chciało“ otworzyć, albo nie te litery były wypisane, co potrzeba. Więc czekał, aż znów przyjdzie wesoły, radośnie śmiejący się lub z cicha chichocący, bezzębny starowina i może mu jakie nowe litery i znaki pokaże.
Od razu, już w młodości wczesnej, Dobosz stał się chłopcem lasowym. Gdzie był jaki najbardziej niedostępny, najtajniejszy wertep, korciło go tamtędy się wedrzeć, aby to poznać. Aby tam siedzieć w mroku w gęstwinie i w takiej skrytce, o której nikt na świecie nie wiedział. Tam, gdzie dziś jest połonina Stepanec, były lasy prastare, niedostępne od wieków, starodrzewiem zatarasowane. Stąd też i nazwa Stepanec, gdyż step znaczyło wówczas u nas wertep, miejsce niedostępne. I tylko Dobosz już jako chłopiec poznał te dzikie czeluście leśne. Stały się one jego chatą, jego ojcowizną. To dodawało mu otuchy i zuchwalstwa. Miał już swój własny, dla innych niedostępny świat.
Tak przez lata chadzał Ołeksa na połoniny, bądź na Kizią, bądź też na Gutyn Tomnatyk, gdzie żywo jeszcze pamięć o wielkim Hołowaczu przetrwała.
W domu rodzicielskim, w chacie biednych komorników cięż-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/227
Ta strona została skorygowana.