Niszczyć, dogonić, rozbić, porwać!
Naszą męczarnię wyszumieć w niszczeniu. Utopić w rwaniu, rozdzieraniu!“
Serce ściskało się Ołeksie, gdy zbudził się znów. Nie opuszczało go widzenie lic nieszczęsnych matek-nędznic kraczących.
Fale dalej goniły, grzmiały, galopowały, ciągle inne, nieznane, niepojęte.
I weszło wielkie słońce, zapłonęła święta watra niebieska daleko nad Pisanym Kamieniem. Zrobiło się cieplej.
Wtedy Dobosz usnął na dobre wśród mchów. I zobaczył okiem dalekozornym przestworza stepów. Płynąc z biegiem fal widział jak rzeki wpadają do Dunaju. Jak płyną wody do morza tęczowego. I chór radosny, taneczny rytm pochodu falowego go doszedł. Oto plemię wierchowińskie, wśród pląsów fal, na grzbietach fal, przy dźwiękach tysięcy cymbałów i fłojer, przy graniu trembit szło-płynęło z falami ku morzu. Za nim płynęły tysiącami tratew inne plemiona pogodne a godne. A tam nad morzem już błyszczały złotem wieżyce miast i zamków. Otwierały się spichrze i skarbce. I całe kraje od Czarnohory aż po stepy i morze rozbrzmiewały graniem, śpiewem i okrzykami na cześć Słoneczka, lica Bożego. Widać nawet było stamtąd szlaki błękitne ku świętym Rachmanom.
Zerwał się Dobosz już inny, już nie ten sam co przedtem. Już rozumiał znaki chórów falowych. Uderzył bardą o skałę:
Zebrać, skupić hufce falowe! Rozsadzić skały, zapory i okowy!
Dobyć skarby zaklęte. Uleczyć nędzę. Z męczarń, z katowni piekielnej wyrwać naród.
I rozpostrzeć narody jak skrzydła na obie strony — ku górom i ku morzu.
Położył się na mchach i marzył jeszcze w drzemocie.
Ład zaprowadzić i prawdę wierchowińską. Nie padnie tam słowo inne jak uprzejme i przyjazne. Bo słowo złe jest jak ziarno smokowe, posiew nieszczęścia i zbrodni.
Gdy wody opadły, przeprawił się Dobosz i poszedł ku Pisanemu Kamieniowi szukać tego miejsca, gdzie orły schroniły się przed tuczą i powodzią. A gdy tam przyszedł, zobaczył, że na zboczu urwiska leży wyrwany ze skał przez wodę i wyniesiony strumieniem ciężki, obusieczny topór starożytny. Dobosz wiedział, że to był podarek od orłów, w myśl tego, co mówił staruszek, i że przez ten topór dola jego naznaczona.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/230
Ta strona została skorygowana.