Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/231

Ta strona została skorygowana.

Toteż gdy już z toporem wracał wzdłuż Czeremoszu ku połoninom, zobaczył z daleka, jak chwieje się idąc i kusztyka podpierając się posochem stary pożółkły dziadek. Wiedział on już wszystko i chichotał bardzo zadowolony mrużąc oczy i kiwając głową na obie strony.
— Teraz, kiedy już wiesz wszystko i masz wszystko — damy ci siłę wielikańską.
Kazał Doboszowi rozpiąć koszulę i rozciąwszy mu skórę na ramieniu, wetknął mu pod skórę wonne ziele — takie, które można zobaczyć tylko z gniazda dzięcioła, gdy siedzi na jajach. I zaszył mu skórę w tym miejscu
Gdy soki z dziwnego ziela wpłynęły w żyły Dobosza, poczuł w sobie siłę, zdolną świat przewrócić i przemienić.
Dziadowina chichotał i cieszył się jak dziecko i dreptał powoli idąc koło młodzieńca. A gdy przeprawili się na drugi brzeg, usiedli na skałach nad rzeką. Wtedy Dobosz, wstępując na drogę człowieka lasowego, spowiadał się przed staruszkiem. Uśmiechał się doń dziadek, a potem jego wypłowiałe i wymyte przez lata oczy rozszerzyły się, zasmuciły i zamgliły jeszcze bardziej.
— Ziele i soki wielikańskie wszczepić można w człowieka, ale rady cudzej chyba jeszcze nikt w krew nie zaszczepił. Proszę cię, bratczyku, serdecznie! Nie zadawaj się z kobietami, jeśli chcesz aby wielkie słońce ci jaśniało! I krwi nie przelewaj, chyba tyle, co znachor przelać musi. Nie dawaj się porwać zemście i nienawiści! Bo zdrowie dla świata i przyjaźń, nie krew, ma przynieść nasz ród biedacki, rachmanny ród.
I Dobosz wrócił na połoninę, aby powiedzieć ludziom, że odchodzi i aby porozdawać między biednych wszystko, co miał: owce i bydło, gdyż gazdować już nie myślał.
Lecz taka już była dola Doboszowa, że go od razu wciągała w przewinę. Bo młodość go tak niosła, siła hulała, huczała jak woda wiosenna. Bramy w skałach wybijała. Ale i zamulała drogę jakby namułem ze skał rozbitych.
Gdy przyszedł na połoninę, wyszedł mu naprzeciw ze złym słowem niedobry i murgowaty watah, pański sługa. Nie znosił Ołeksy, a przywykł do poszturkiwania i znieważania podwładnych. Zły był, że Dobosz, odchodząc nie opowiedział mu się! uważał, że młodziak już zanadto się rozzuchwalił. Zwymyślał go. I palnął jakimś drągiem, który mu się nawinął.
A wtem ze strachem zobaczył watah, że to nie wyrostek Ołeksa, lecz mąż potężny przed nim stoi. W głowie mu się za-