Aż wytoczyło się hen z daleka, z daleka zza Pisanego Kamienia — rozognione słońce.
Wtedy Dobosz nakazał rozłączać i zabierać trzody. Swój własny dobytek cały oddał biedakom. A na pożegnanie tak przemówił do zebranych, grzecznie, dobrotliwie, delikatnie.
— Słuchajcie, bracia mili, pobratymi serdeczni, gazdowie godni! Nie patrzcie, że młodziak mówi. Jam już nie Ołeksa-kozaryk. Jam Dobosz.
Nie zaczęło się jeszcze gazdowanie moje, a już się skończyło. Odtąd na Kiziej nie będzie już połoniny pańskiej. I sług pańskich nie będzie, lecz Doboszowa siedziba i dziedzina. I wszystkie skarby skalne, połonińskie, wszystko to mi w dziedzictwo oddane.
Ale nie dla siebie chcę skarbów. I sławy nie dla siebie. Idę rozbić okowy wasze, pomścić wasze krzywdy. Całemu biedackiemu ludowi dolę dać — wielki świat otworzyć. Nikt mnie nie zdzierży. Nikt mnie nie przemoże, chyba ja sam siebie. Tu mój topór gromowy, skały zdolen rąbać. Kto chce, kogo ochota porywa junacka, do mnie niech staje, będzie mi towarzyszem. Lecz kiedyś — pamiętajcie! gdy znów usłyszycie ten głos trembity, abyście wiedzieli: to Dobosz woła.
Wtedy porzućcie i wy wszystko! Wyruszcie! Powitać ten dzień, gdy już nie będzie biednych, nie będzie nieszczęśliwych. Uśmiechem zakwitną lica wszystkie, góry całe jak las jabłoni.
Tak przed wiekami rzekł Dobosz młodziutki tam wysoko pośród skał. Tak się rozeszły po górach jego słowa. Tak do dziś trwają, grają jak echo trembity, jak łuna słoneczna pałają.
Gdy wyruszyły już trzody i rzesze ludzkie, przyszedł na połoninę berezowski chłopak ze smutną dla Dobosza wieścią: oto brat Dobosza, gdzieś daleko w wojsku służący, nie mogąc doczekać się powrotu w góry odebrał sobie życie. Więc wzburzony i rozżalony Dobosz, jakby mu ziemia gorzała pod stopami, zleciał z połonin potężny a lekki jak ptak. Nogi chyże przelatywały przez berda i potoki, jak gdyby miały skrzydła. Nad smukłym jak u dziewczyny stanem kołysały się potężne plecy doboszowe. Oczy stalowe ciskały strzały gniewu, a włosy krucze niosły się w wichrze jak chmury tuczowe ku dołom.
Śpieszył na doły do Pana Barona, aby mu odpłacić za brata. A po drodze, już na dołach, spotkał biedaka sczerniałego od brudu, obdartego, półnagiego, odzianego w same łaty i łachmany. Był to młody Iwańczyk Rachowskij, pierwszy towarzysz Dobosza i najwierniejszy. Dobosz nakazał babom umyć go,
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/233
Ta strona została skorygowana.