wadzeni przez Rachowskiego junacy na połoninę, Dobosz z góry patrzył na nich, uśmiechał się łaskawie i przyjaźnie.
I wtedy musieli przechodzić różne próby. Była tam śliska kładka wysoko na Rozszybeniaku, wiodąca przez przepaść z jednego cypla na drugi. Kto przeszedł tą kładką swobodnie i bez lęku, tego przyjmował Dobosz do towarzystwa. Ale także dla próby musiał kłaść rękę pod wielki kilof kamienny. Rachowskij rozmachiwał się tym kilofem, udając, że chce uderzyć. Niejeden wartki junak, kładąc rękę na kamieniu, krzyknął śmiejąc się: „Niech czort weźmie rękę, bylebym tylko był z batkiem Doboszem“. Więc ani nie mrugnął powieką, gdy Rachowskij rozmachnął się kilofem. A wtedy Dobosz zadowolony, patrząc mu prosto w oczy powiadał dobrotliwie: „Dobry, zdatny dla nas“. Niektórym kazano także dla próby strzelać z krzesanej strzelby do orłów lub kani, unoszących się wysoko w powietrzu.
Po ukończeniu prób na Kiedrowatym, obok krzesła Doboszowego zaprzysięgano junaka na olbrzymi topór Doboszowy i na strzelbę, złożoną na krzyż na tym toporze. Tak brzmiała przysięga junacka: „Ja przysięgam na topór gromowy wam, diedyku, i wam, chwalebne towarzystwo, panowie junacy. Będę was słuchać, diedyku watażku, i wiernie towarzyszyć wam, bracia junacy. Nic nigdy nie wydam, choćby mnie w pańskiej katowni nękano, ćwiartowano i palono. Gdybym przysięgi nie dotrzymał, niech mnie nie mija na ziemi i pod ziemią ten topór gromowy i ta broń junacka. Tak niech się stanie. Amen“.
Potem wyciągano z komory skalnej, nieraz w skrzyni schowane i naoliwione krzesane strzelby, pistolety, krócice, szable i błaty. Młodzieńcy przynosili ze sobą broń, więc niejeden miał potem na sobie po dwie strzelby i po kilka pistoletów za pasem. Wszystkie inkrustowane, ozdobne piękną robotą, dziełem długich zimowych miesięcy. Każdy miał rohatynę, bałtę mosiężną i stalową, natoczoną bardkę, po dwie, po trzy rogowe, zdobione prochownice. Potem dobierali sobie koni ze stad, pasących się na połoninach. Czasem przyprowadzali konie ze stad tureckich, ze stepów na Bukowinie, a czasem z pańskich stajen. I stąd ruszały konne wojska opryszków. W czerwonych spodniach, w czerwonych serdakach, z narzuconymi na konie skórami niedźwiedzi, rysi i żubrów. W wysokich kapeluszach trójkątnych. Na piersiach, na kapeluszach mieli blachy miedziane, z daleka świecące. Od stóp do głów błyszczący miedzią, wprost ozdobieni bronią. Ten jatagan turecki z półksię-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/237
Ta strona została skorygowana.