Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/254

Ta strona została skorygowana.

Wieść opowiada nie tylko o dobrych zamiarach Doboszowych. Nie tylko gadki prawi, których nie można sprawdzić. Ale wskazuje i wymienia jakie cerkwie i skity budował, które i do dziś dnia istnieją. Jak w nich fundował ołtarze, świeczniki i obrazy.
Opowiadają — że w tym czasie raz jeden z opryszków zawiódł zaufanie Dobosza. Znikł bez wieści z częścią skarbów Doboszowych. Dobosz, znając go jako człeka oddanego, mądrego i dzielnego, nie mógł zrozumieć tego. Nie wiedział, co o tym myśleć. To gniew w nim wzbierał i huczał na samą myśl, że ów pobratym mógłby go tak haniebnie podejść i okpić, to znów myślał sobie: — Ej, coś tam on już pewnie mądrego wymyśli. Przyjdzie i zadziwi mnie. Zrobi coś takiego, czego jeszcze nie widziałem. — Ale o opryszku i słuch zaginął.
Aż razu pewnego, o wiele później, spotkał go Dobosz, podczas jakiegoś chramu w Wierbiążu, niedaleko Kołomyi. Oczom nie wierzył: — To ty? Co z tobą? No! bratku biednaż twoja głowina! Teraz sobie pogadamy.
Były opryszek znał wściekłość wybuchów Dobosza i moc jego gniewu. Oddając duszę Bogu, o to tylko prosił Dobosza, aby poszli pod cerkiew, a on mu tam wszystko opowie i pokaże. A gdy się udali tamtędy, ujrzał Dobosz już z daleka nową, jasną cerkiew skrzydlatą ze złoconymi wierchami. Potężny śpiew płynął z wnętrza cerkwi.
— Widzisz Panie Watażku. Przypiekły mnie grzechy zanadto. Napady, zabójstwa owe mi obrzydły. Całe to życie lasowe. — Nie wiem po co ono. Tę nową cerkiew oto postawiłem tu za twoje skarby. Rób teraz ze mną, co chcesz.
Dobosz z radością, ale także z oburzeniem dobrodusznym popatrzył na byłego towarzysza: — Ach, capie ty, głowo barania! Oj durny ty, durny! To tak ty znasz swego watażka? Czemużeś mi tego od razu nie powiedział? Dodałbym ci jeszcze złota na tę cerkiew. —
Uściskał swego starego pobratyma i poszli razem do cerkwi na służbę Bożą.
Te niezliczone wieści, ciągle na nowo opowiadane, przeżywane, a może ciągle powstają. Tłumaczą dlaczego Dobosz wszędzie miał sprzymierzeńców. Wszędzie też miał uszy — jak mówiono. Gdzie by padło jakieś wrogie słowo, zaraz dochodziło do uszu Dobosza. Wtedy nagle i niespodzianie wyrastał jak spod ziemi któryś z opryszków, albo też zjawiał się — sam Dobosz. I mógł pokarać lub co najmniej dobrze nastraszyć