Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/258

Ta strona została skorygowana.

— Czemuż nie ruszają na doły, do dworów, do miast? Trzymają się swych chat i biedy swej uparcie.
Iwanko wzruszył ramionami i wskazał palcem. Na stokach, na wzgórzach i w zakątach leśnych, daleko jedna od drugiej, chaty czy to przestronne czy malutkie, bogate czy najbiedniejsze, wszystkie jak zamki obronne, zatarasowane grażdami, z daleka już sterczały czubato, hardo. Iwanko tłumaczył.
— Dla biednego swoja chata to swój zamek, i jeszcze więcej, swoja skóra. Przylepił się do tej skóry, droższa mu niż bogatemu jego dwory. I ja gdybym miał był chatę, trzymałbym się jej jak wesz kożucha.
— Ależ człowiek nie wesz! Pamiętasz jak z początku przybiegli do mnie niby powódź wiosenna? A teraz —
— Teraz zacichli, każda kropla do swojej szpary. Bo biedak nie buszować chce ani rozbijać, tylko ziemię drapać. Troska się pracowicie, przepycha się pół zdychając, a wciąż śni mu się bogactwo. Niby że je zapracuje kiedyś, ha —
Dobosz roześmiał się głośno.
— Z biedackiej pracy bogactwo, któż to widział.
Iwanko odpowiadał niechętnie.
— Co innego my, a co innego oni. Ich można jeszcze strącić z tej biedy na ulicę, na włóczęgę, na żebractwo. Tego się lękają, w biedactwie swoim mają nadzieję. A my? Wybraliśmy las, sięgnęliśmy po bogactwa inne. Ale cóż im damy? Chacie po dukacie?
— Nie o dukaty mi chodzi, bo cóż biedakom ze zrabowanych dukatów, tylko o bogactwo żywe.
Iwanko odpowiadał opornie.
— To nasze — żywe, najżywsze.
Dobosz tłumaczył jeszcze.
— Posłuchaj mnie: kto ma owcę już nie jest nędzarzem, kto krowę — z biedy się wyciąga. I tak to pójdzie, rozumiesz?
Iwanko nie odpowiadał, uśmiechał się jak taki, co wie lepiej, ale Dobosz nalegał. Iwanko mówił.
— No, niech ci będzie, ale skąd je wziąć? Bywa, że jeden i drugi dostanie od sąsiada jagnię czy cielę na przypłodek. A iluż nie dostanie? Lepią się koło bogaczy jak mogą, bo skądże wezmą?
— My im damy — powiedział mocno Dobosz.
— A skąd weźmiesz, komu dasz, jak i po co?
— Wszystko czego potrzebują, aż będą mieli dość. Aż zażegnamy czorta, niech sczeźnie.