chrześcijańskie święto, stąd i stamtąd przynieśli pokłóconym gościom pieczeni, wódki i wszystkich darów bożych: „Opamiętajcie się lubi goście, kłótnie na jutro i na pojutrze, a dziś święto Boże. Używajcie, podział sprawiedliwy.“ Już zachęcali ich nawet do tańca, ale kłótnicy nie ustawali, przeto Dobosz wraz z kilkoma opryszkami pocwałował do Rożnowa. Najgroźniej naleciał na atamana gminnego aż temu nogi się zatrzęsły i język skołowaciał. Widząc to, Dobosz opamiętał gniew: „No, mów swobodnie, nie bój się.“ I ataman odzyskał mowę, usprawiedliwiał się, że ludzie wiejscy tacy głupi a co najgorsze chciwi, zawistni, nieszczerzy, byliby zmarnowali śliczną dworską chudobę, gdyby nie on. Na księdza nie sierdził się Dobosz, bo stary, a głównie bo to jego dzieło krzyczeć z ambony, tak jak dzieło golarza aby golił brodę raz na miesiąc. Brodzie krzywdy nie ma i tak odrośnie, na to aby golarz miał swoją robotę. Tak samo z grzechami. Mało tego, przeprosił księdza za hałas i dał mu dukata na cerkiew, aby nadal dobrze golił swoich parafian. Bo też było za co! Zamiast chudobę dzielić sprawiedliwie, sami podzielili się na dwadzieścia partii i tak syczeli, szeptali donosy, pokazywali palcem jeden na drugiego, a gdy Dobosz zniecierpliwił się, ten i ów nań spoglądał wilkiem. Wszystko za ten podział sprawiedliwy! Dobosz rozeźlił się ostatecznie, jak ryknie na nich.
— Poganie bezwstydni, Boga nie macie. Zamiast radości, z podziału złość i kłótnie snujecie. Wyście gorsi od Żydów! Żydzi praktyczni i wdzięczni, a gdy ich smagnąć Bogiem cichną jak muchy pod wiatr. Takim jak wy nie dawać trzeba, obskubać należy, piórko koło piórka i to jak najprędzej, zaraz po święcie!
Aż wtedy ich zatkało! A Dobosz ze złością lecz sprawiedliwie skasował podział i kazał popędzić bydło do Sokołówki. Podarował je Sokołowcom, a do podziału się nie mieszał.
Aby naprawić zabawę Sokołowcy przedłużyli święto. I tak nabywali się, jak dotąd Sokołówka jeszcze nie widziała, a dotąd starzy ludzie wspominają co słyszeli od starych. Opryszki tańczyli po chatach, po podwórzach, po uliczkach a wciąż palili z pistoletów jakby na największym weselu. Tak napęczniała świętowaniem Sokołówka, że sam pan dziedzic zaprosił cały lud na zamek na zabawę. To był chram chrześcijański jak należy! Wyraźnie to widać, bo nie było żadnej kłótni, ani pajęczynki za pajączkiem ukrytym w kąciku, tylko zabawa szeroka, pobratymstwo. Nieraz jeszcze później, jak zaświad-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/263
Ta strona została skorygowana.