Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/270

Ta strona została skorygowana.

Potem spalił wszystkie chaty i zabudowania Diduszki. Nikomu nie pozwolił ratować i nikomu nic ruszyć stamtąd nie pozwolił. Tygodniami po lasach snuły się dymy. Czuć było duszącą woń spalonej bryndzy i wosku.
Tak to wszystko dokładnie przekazują. Ale nic nie wiadomo i nigdzie nie ma o tym wzmianki, aby panowie ujęli się za Diduszką, aby pomścić go na Doboszu.
Lecz przed Doboszem nikt nigdy odtąd wspomnieć nie śmiał o Diduszce.
Wkrótce potem przyśnił się sen Doboszowi. Sam dziadek stareńki, pożółkły wieszczun, który mu niegdyś wszczepił wielikańskie ziele, we śnie mu się ukazał:
Szedł tak dziadowina od Synyci w dół carynkami, blady, wyschły, zgasły a tak leciutki, jakby go wiatr niósł. Jak poruszany wiatrem wir liści jesiennych tak w dół spłynął, chwiejąc się po ścieżce. Serce radośnie zadrgało Doboszowi: „Czy to być może? — Idzie on — mój rodzony — stareńki. — Wszystko mu wyznam i może on mi kroplę jakąś wsączy.
Starowina nie patrzył w stronę Dobosza. Ledwie widoczne z daleka, ocienione lice jego, nie uśmiechało się jak zwykle. Smutne, wyblakłe oczy spoglądały bezradnie. Patrzył gdzieś daleko. Wzniósł oczy, rozglądał się długo i powoli po górach i po niebie, jakby kogoś szukał. I przeszedł — znikł. Ani nie spojrzał na Dobosza. —
Ścigało go za to przywidzenie inne: garbus z Kryntej. To wyskakiwał za nim z gąszczy na płaj, to znów skakał w gąszcz, a często czaił się chichocząc z cicha po koźlemu i po tym można było go poznać. Dobosz miał dość tego i on skoczył za nim raz i drugi do gęstwiny, ale na darmo, ani śladu garbusa nie odkrył. Przecie skradało się za nim znów to widmo.
Wieść o końcu Diduszki zapałała jeszcze groźniej i dalej niż łuna pożarów jego obejścia. Obudziła gazdów bogatych i biednych, iż wstali przeciw uciskowi. Uzbrojeni czyhali na Dobosza na przesmykach i rozdrożach. Nie szczodrość Doboszową wspominali ani podarki, tylko trzymali przed oczyma jak gdyby napis karbowany czerwono: „zbój, wilcza skóra, tatarska łopatka. Chudobę męczył, w obczyznę wypędzał, pojękiwały maleństwa aż lasy zawodziły! A my sami? Wstyd! Do serca nam wjechał na ukradzionych krowach, daliśmy się kupić. Wilkowi wilcza śmierć, tatarzynowi na własną jego szyję ta pętla, którą dla narodu przygotował.“