Przed świętą niedzielą stroją ludzie chaty w środku i na zewnątrz, a także grządki i worinie, w świeże listeczki lubystku, jarzębiny, w liście jaworowe i bukowe. I przed niedzielą świętą obchodzą ludzie górscy sobotę didową, czyli dziadową. Didowa sobota, to wiosenne święto wspominania umarłych, święto ofiarowania darów bożych za ich dusze, święto ugaszczania się wzajemnego na cześć i pamięć umarłych. Na wiosnę zielenią się i pysznią jak błyszczące świecidełka listki bukowe, a stare, zeschłe, starte w proch na lasową podściółkę liście mieszają się z samą glebą. I drgają w słońcu młode listeczki, ciągną soki z drzew macierzystych, chłoną światło, sycą się powietrzem wiosennym, odświeżają drzewa i trzepocą się w słońcu. Ten sam wiatr pędzi po lesie zeschłe listowie, ten sam chorągiewkami młodych promiennych listków powiewa. Powraca ciągle ten sam ród liści, wciąż się odradza.
„Jaki ród liści taki też i ród mężów“. Tak przed wiekami, u kolebki rodu ludzkiego starzec niewidomy wyśpiewał.
Siadają i ludzie w didową sobotę wiosenną naokoło grobów, na podwórcu cerkiewnym, kładą na grobach kołacze poświęcone, miodowniki z gorejącymi świeczkami woskowymi i dzbany z mlekiem. I zapraszają gości, częstują. Proszą Boga, aby ich chęć dobrą położył przed dusze zmarłych. Spożywając razem z gośćmi, wciąż wspominają zmarłych, cieszą się pogodą wiosenną, cieszą się słonkiem.
W dziadową sobotę, przed chramem, zeszli się ludzie koło cerkwi na cmentarzu w Krzyworówni. Tłoczyli się naprzód tłumnie do cerkwi. Poprzylepiali do kołaczy świece woskowe i zapalili je krzesiwem i hubką. Potem każdy zapalił przyniesione ze sobą tureckie kadzidło. Lecz wychodzili znów na cmentarz, bo w cerkwi było duszno i tak ciemno od kadzidła i dymu, że na krok nie było widać. Siedząc na cmentarzu, gwarzyli ze spokojnym dumnym zadowoleniem, jakby czas się zatrzymał. Jakby ten dzień był celem ich życia.
Tego dnia wszyscy wspominali Diduszkę, sławili go. A wyglądali i wyczekiwali jego młodego syna Sztefanka, żałowali go. Ale nie zjawiał się syn Diduszkowy.
O Doboszu nie wspominano, jak się nie mówi o powodzi samej, tylko o szkodach, jak się nie mówi o Łasiczce, tylko o krowie ukąszonej przez Łasiczkę.
Nagle zobaczył ktoś hen, na górze na polankach i pryłukach od strony Ihreca kilka postaci na koniach. Po wielkich bły-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/272
Ta strona została skorygowana.