szczących blachach i po blasku broni od razu poznano, że to opryszki. Poznali też ludzie zaraz pysznego konia karego, ze śnieżną grzywą i śnieżnobiałym ogonem. Chmurkę Gromową. Wstawali po kilku, zbiegali po ścieżce. Ten i ów warknął: „Cziuhy zapalić. Zwołać wieś z pałkami, ze strzelbami. Wilk blisko.“ — „Co wam, ludzie! To Dobosz przecie“, opamiętywał Ilko. „Widno jaki Dobosz, jak ugościł Diduszkę. Przy cerkwi łapać, wiązać nie godzi się, ale lepiej zejść mu z drogi.“
Tymczasem opryszki jak zwykle kłusem zjechali w dół po stromiznach i już byli blisko cerkwi. Ludzie nadal wymykali się w dół ścieżką ku rzece, inni schronili się z powrotem do cerkwi.
Dobosz jechał na Chmurce Gromowej. Z tyłu zaś pochodu szło kilka luzaków uwiązanych jeden za drugim, objuczonych besahami i baryłkami.
Gdy przycwałowali na podwórzec cerkiewny, Dobosz zdjął kapelusz, popatrzył bystro i wykrzyknął do obecnych głośno, szeroko:
— Myròm bratczyki, gazdowie godni! Sława Isù!
— Myròm Panie Watażku, na wieki Bogu sława i Wam — odpowiadano chórem, powoli, i z godnością. Kazał tedy Dobosz rozpakować ogromne kołacze i miodowniki, zapewne w Kosowie, u Żydów spieczone. I zdjąć z koni baryłki z winem węgierskim.
Przylepili świece woskowe do kołaczy i weszli do cerkwi od strony ołtarza. Stary, zasuszony ksiądz stropił się na chwilę. Lecz potem znów skrzepił się, wyprostował i wyszedł naprzeciw Dobosza, kłaniając się z lekka. Dobosz skłonił się nisko i podszedł ku ławce kolatorskiej. Ale nie usiadł, tylko ukląkł. Żegnał się i bił pokłony. Opryszki trzymali w ręku naczynia z kadzidłem. Znów grube fale dymu rozsnuły się po cerkwi. W końcu ksiądz poświęcił kołacze i beczki z winem, wszystko oblepione świecami gorejącymi. Świece skwierczały od kropel wody święconej, przygasały to znów się rozpłomieniały.
Gdy skończyli święcenie, w milczeniu zanieśli opryszki znów wszystko na dwór. I Dobosz, gromadząc ludzi, zapraszając, zaczął ich częstować, podając wino węgierskie w pucharze złotym, łamiąc duże kawały kołaczy i miodownika. Powoli zaczynały się rozmowy. Ośmieleni ludzie zaczęli rozpytywać jeden drugiego, za kogo Dobosz dzisiaj częstuje, kogo wspominać i sławić każe, przed którą duszę stawia ofiarę. Dobosz
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/273
Ta strona została skorygowana.