milczał. Czasem coś niecierpliwie gniewnego błysnęło na jego obliczu. A czasem zadumał się. I tak się rozsnuły w zadumie mocne oczy Doboszowe.
Rozmowny i otwarty stary Ilko, strzelec pański, zapytał go jednak w końcu.
— Ołeksyku, komuż to światła zapalasz? Kogo mamy wspominać, kogo sławić? —
Odpowiedział prędko Dobosz:
— Wiesz przecie, Ileczku, że dziś sobota — didowa.
I siadając na grobie, wyciągnął z torby fłojerę cisową. Zadudnił nutę swoją doboszową, tęskną, szczodrą a samotną, ze śpiewu fal spienionych zaczerpniętą.
Zgadywali tedy gazdowie, że serce go gryzie o Diduszkę, jasno widzieli, jak targa się, a powiedzieć nie może. Zgadując zamiary Doboszowe, głośno już tedy wspominali Diduszkę. Sławili Diduszkę, gazdę wielkiego, opowiadali jak dumny i piękny był Diduszko. I tak też dzieciakom chłopczyszom nakazywali: Abyś był taki jak Diduszko, donyku... Nie wypytywali już. Zobaczyli, jaki to dziwny ten mocny Dobosz. Jak zabrnął w przewinę i nie może się wydostać. Zapomnieli o przekleństwach i groźbach. Nie myśląc, co czynią, nie zastanawiając się nad tym, żałowali i Dobosza.
— Mychajłyku — rzekł w końcu cicho Dobosz do jednego ze swych junaków — zaśpiewaj nam. Na wspominanie, na sławę wielką umarłym zaśpiewaj. Pieśń zanieś przed ich dusze.
I Mychajło z Ukrainy, junak doboszowy, który niegdyś będąc jeszcze dzieckiem, oprowadzał ślepca kobzarza, pan-otca, po stepach i stąd nie tylko wszystkich pieśni się nauczył, ale i sam o wszystkim w każdej chwili tak pieśń nową umiał zgrabnie złożyć, że ludzie się dziwowali, wyciągnął teorban z bordiuha. A gdy ściągnął się barwny tłum z całego cmentarza, gdy wszyscy skupili się bliżej, zaśpiewał pod dźwięk teorbanu i pod szum Czeremoszu. Zawiódł nutę ukrainną, tak piękną, jakiej góry nie słyszały dotąd, pieśń szeroką, powolną i tęskną, melodię, rozpamiętującą każde słowo. Po każdej zaś zwrotce teorban długo, długo grał jeszcze, a struny żaliły się, jakby chciały wyśpiewać to, czego nie powiesz słowem, a co, jak się zdawało, rozumieli słuchacze. Tak tedy śpiewał Mychajło z Ukrainy:
Zadudniły czarne tucze, idą z Czarnohory,
Przylatują dwa sokoły — siadły na jawory.