Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/275

Ta strona została skorygowana.

Jeden patrzy w szlak wędrowny, drugi szuka gniazda,
Jeden sokół czarny junak, drugi siwy gazda.
Zderzyły się dwa sokoły, błyszczą szpony krzywe:
Oj, już upadł sokół jasny wronom na pożywę!
Już ci brata nie opłakać, co poszedł na marne —
Wrony kraczą — i już z dołów pełzną chmury czarne.

Żaliły się struny, zadumywał się, opajęczał tęsknotą stepową teorban. Ludzie słuchali w zadumie. Wstał tedy Dobosz, podszedł ku Ilkowi i wśród milczenia obecnych, mówił cicho jakby do siebie:
— Nie ma Sztefanka diduszkowego. Nie przyszedł Sztefanko. Unika jednania. Zbójów unika. I dobrze robi. Nie chce widzieć tego, kto mu dolę zakopał. A tak mu i sama dola miększa.
Słuchaj Ileczku, jak ojca cię proszę, pójdź pojednać mnie ze Sztefankiem. Tu masz dwa ręczniki konopiane, białe, krwawą nitką wyszywane. Na pojednanie mu zanieś. Powiedz, że najstarszą komorę w Synyciach ze skarbami mu oddaję w odpłatę za wszystkie szkody. I to mu powiedz, diedyku, jeżeli odmówi jednania: ja sam porwę, przywiozę z sobą w worku — aż z Stanisławowa — katowskiego mistrza, samego Kozłowskiego. Aż na Riczkę diduszkową go przywlokę. To pistolątko złocone katu przyłożę do piersi sobaczej. Niech mnie zetnie w oczach Sztefanka, — jeśli tak zechce Sztefanko...
Zgodził się tedy stary Ilko, sławny strzelec, za słuszne to uznał: Pójdzie z ręcznikami białymi, pojedna Dobosza ze Sztefankiem, przeprosi go po bratersku. Przebaczenie uzyska za krew przelaną. Podług zwyczaju prastarego, któremu nie wolno odmówić.
Tak przed laty świętowano w Krzyworówni didową sobotę. Święto bratania się zielonych listków z zeschłymi, święto jednania żywych z umarłymi, a nawet zabójcy z ofiarą.



WIEŚCI STARE, CIĄGLE NOWE

Na pociechę jak wesołą nutę po ponurej głosi dalej wieść tysiącznousta, że Dobosza równie łatwo można było rozdrażnić, jak wzruszyć, a nawet podejść słowem łaskawym, uprzejmym i grzecznym. Gniew jego był jak śnieżne wiszary pod Szpyciami na wiosnę. Niebaczne słowo, zbyt głośny okrzyk może je strącić na zgubę kotlinom. Ale też dobroć przelewała się przez brzegi jego serca jak powódź wiosenna.