Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/276

Ta strona została skorygowana.

Na wszystkich skałach w Czarnohorze, na stromiznach i stronicach skalnych ksiąg, na płytach i cykotach gorgańskich nie wypisałbyś tego, co wieści starowieku o dobroci, szczodrości serca i wielkoduszności Dobosza do nas doniosły. I co o tym teraz ludzie ciągle na nowo sobie opowiadają. Nie ma co się śmiać i kiepkować zanadto, że to Dobosza, rozbójnika, czci naród. Nie za rozboje go widać kocha, ale za wielkość duszy, za śmiałość, za serce szczodre. I snują się te opowieści, których byś końca nie doszedł. A to z nich najwięcej można wyczytać, że lud, który tak podziwia wspaniałomyślność nawet wobec wrogów, niewolnictwa nie chowa w duszy.
Gdybyś tak przeszedł, przeleciał w tej chwili ptakiem-sokołem całą Wierchowinę — wszędzie usłyszysz te gadki o Doboszu.
Dwóch gazdów poważnych na szkapiętach potulnych kołysze się powoli. — Jadą na połoninę po chudobę, po pożytek, ale gwarzą — o Doboszu. Nad rzeką Czeremoszem młodziaki mocne i strojne poustawiali stosy kłód w „mygły“. Czekają na falę z otamowanych jezior, odpoczywają przy watrze trzaskającej, opowiadają sobie o szczodrości doboszowej. I dziewczątka, jedna z szafirowymi oczyma i kraśnymi policzkami, a druga smagła, czarnooka, idąc z góry ścieżyną wśród carynek, szczebiocą śpiewnym głosem: „Puste to chłopcy teraz, żebraki, a na bogactwo łakome. I tchórze, Bóg by ich skarał. Nie taki był Dobosz“. Starcy w dzień świąteczny drepcą powolutku koło cerkwi bez kapeluszy, spoglądają na siebie łaskawie, patrzą wstecz na wiek przeżyty, wspominają, ważą w sobie czas młodości swej. I dalej jeszcze tęsknotą sięgają ku Doboszowi, ku młodości doboszowej. Tak wszyscy razem opowiadają bez końca — o Doboszu.
Opowiadają, jak zaprosił w góry na polowanie młodego księcia, który niedawno, po ukończeniu nauk, wrócił z dalekich krajów, a nie mógł się dostać do swoich własnych dóbr, z powodu zagrożenia całej części kraju przez opryszków. Dobosz na prośbę starego Ilka, pańskiego strzelca, przesłał księciu swój czepełyk na znak bezpieczeństwa.
— Ołeksoczku — mówił mu jeszcze stary Ilko — nie myśl, że taki to pan jak inni. Znam go, nosiłem go jako dziecinę na rękach. Czy mi ręczysz za niego?
— To chyba poznałeś Ileczku! Czarnohorę całą na jednym słowie doboszowym postawić możesz, nie tylko paniątko twoje młodziutkie. — Po całych górach rozgłosić nakazał, że bia-