da temu i nieszczęście spadnie na jego głowę, kto by nie był uprzejmy dla gościa. Na szerokiej połoninie na Łukawicach za Burkutem powitał księcia Dobosz z tysiącem konnych junaków. Książę zaś miał ze sobą pyszny, ale nieduży orszak panów, szlachty i służby. Panowie nie lękliwi byli, ale zaskoczyło ich to, gdy równa i przestronna połonina zaroiła się setkami konnych ochotników, co na zew znów się zbiegli, błyszczących od miedzi, uzbrojonych nadmiernie, w jaskrawych, czerwonych ubraniach. Gdy ich zobaczyli tak wynurzających się ze wszystkich stron, spoglądali panowie z kwaśnym uśmiechem jeden na drugiego. A wszyscy razem na młodziutkiego księcia, jakby chcieli powiedzieć: — No? cóż teraz będzie? — Lecz książę, nie zwracając na to uwagi, wyjechał powoli na białym koniu naprzeciw Dobosza, trzymając w ręku czepełyk opryszkowski. Dobosz zaś naprzeciw księcia, na Chmurce Gromowej. Ukłonili się równocześnie. Chmurka Gromowa, spłoszona widokiem nieznanych strojów, nie mogła ustać na miejscu. Książę był zdumiony pięknością i młodym wyglądem Dobosza. A Dobosza dziwiła na twarzy księcia słodycz dziecięca, połączona z powagą.
— Witaj, Doboszu! — zawołał książę.
— Witajcie, książę! czy dobrze się gości w naszych górach?
— Dziękuję ci, Doboszu — rzekł książę, uśmiechając się — spokój i gościnność panują w twym pięknym królestwie. Miło być twoim poddanym. Proszę cię, Doboszu, odwiedź mnie na zamku w Stanisławowie. Oto moja buława.
— Zawsze jestem gotów na potrzeby twoje, książę, ja i moja drużyna junacka.
— Mości panowie — zawołał książę — proszę wznieść za mną okrzyk: niech żyje Dobosz! Sława Wierchowinie!
— Niech żyje! Hurra! — krzyknęli panowie.
— Chłopcy junacy — odezwał się, wspinając Chmurkę Gromową Dobosz do tysiąca młodych, ustawionych w szeregi — Sława księciu-pobratymowi, Sława panom honorowym!
— Sława, sława! — huknęło jak grom z szeregów junackich.
Potem polowali razem, goniąc żubry po połoninach i zasiadając na niedźwiedzie. Panowie podziwiali śmiałość Dobosza, kiedy odrzucając strzelbę, z rohatyną szedł na niedźwiedzicę, kładąc ją na miejscu celnym uderzeniem.
Po łowach pięćdziesiąt trembit grało na cześć gości, aż na Czarnohorę było słychać. Potem książę kąpał się w basenie
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/277
Ta strona została skorygowana.