Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/283

Ta strona została skorygowana.

zastygły, aż książę przedstawił go otyłemu panu: „Wasza królewska mość! najjaśniejszy i miłościwy panie, oto przyjaciel nasz, o którym wiadomo. Choć tak nieoczekiwanej kondycji, powołany do czynów ważnych, ufajmy, że wybrany do wielkich.“
Dobosz zrozumiał więcej niż połowę. To zrozumiał na pewno, że chodzi o coś bardzo ważnego i że nigdy nic podobnego mu się nie przyśniło. A może przyśniło się, ale bardzo dawno. Przyglądał się łaskawemu panu, zobaczył, że właściwie nie otyły, lecz raczej bardzo mocny. Siłacz niespotykany! Dobosz znał się na tym szczególnie dobrze. Mocny ten pan, straszliwie mocny, ale i to od niechcenia, jakby mu niepotrzebne, jakby i to z łaski grzecznie przyjął...
Jakżeż to możliwe? Taka siła... Dobosz zaniepokoił się. Zaledwie przypatrzył się panu, już błyskawicznie wiedział sam z siebie: „Ten nigdy nikogo nie potrzebował, ani nie potrzebuje, bo wszystko dzieje się dla niego.“ Dobosz przestępował z nogi na nogę, jakby go pod stopami żar bukowy palił. „Czyż jest taki człowiek?“ Jakoś go zbyt przypiekały te węgle pod nogami. Uprzedził pana, wypalił jak z gorączki:
— Najjaśniejszy panie królu, któraż to matka na tym świecie was porodziła? I któreż dziecko śmie was nazwać ojcem? Podobacie mi się, aż dech zapiera. I niech nad rosy, nad wody, brody i przeszkody, na każdym płaiczku, na każdym przeskoczku prowadzi was święty Bóg, amen.
Król przymknął oczy, potem znów je rozświecił grzecznością i łaską, a Dobosz stał ciągle na węglach takimi myślami pieczony: — Co bym powiedział sam będąc chłopcem, gdybym zobaczył takiego w bukowinkach pod Waratykiem nad Białą Krynicą? Nie uciekłbym, nie. Padłbym na ziemię przed nim, że z nieba. A na takiego wówczas najbardziej czekałem. I patrzcie: jest taki.
Król poruszył się ku księciu takim ruchem, że Dobosz przysłuchiwał się: do jakiej że to muzyki? A może tylko mu się przysłyszało? Bukowe węgle piekły pod stopami, a myśli uciekały jak grzywiaste stado. Uspokajał je: „Szu-szu, nie szalejcie“. Oglądał stroje króla: były ciemnoszare, jakby u którego bądź pana. Nie krawiec wymajstrował tę godność, to światło. Gdyby rozebrać do naga tego pana, będzie się tak samo ruszać, co więcej okryje go zasłona przezroczysta a płynna. Król usiadł na wysokim stosie poduszek.
— Sen z której to ziemi? Cóż wiedzą o tym nasi biedacy?