— Życzylibyśmy sobie, aby mistrz Rafael poznał powołanego, skoro o tak wielkie pomoce ma się starać.
W oczach mistrza Rafaela palił się cichy ogieniek ni to ciekawość ni zawziętość. Zapuścił Doboszowi ten ogieniek do środka, chyba gdzieś pod korzeń wątroby. Może jeszcze głębiej, spojrzeniem rozjuszonym a spokojnym. Doboszowi jakoś nie spodobał się ten ogieniek, bo niegrzecznie wchodzić tam, gdzie nie zapraszają. Rozbójników także nie zapraszają, za to nie mistrzami ich nazywają tylko rozbójnikami, chociaż nigdy nie pchają się tam, gdzie nie ich sprawa. Lecz mistrz rozpogodził się wkrótce, nie usiadł przecie przez cały czas, a stojąc górował nad wszystkimi. Nachylił się nad królem, cedził każde słowo ze szczególnym upodobaniem.
— Słowa jaśnie księcia zachęcające, a księżniczka wzywa do zaszczytu słuchania na kogo spojrzy. Obawialiśmy się jednak, że spotkamy wielkość plemienną w rodzaju Bohdana... Pokusę wielkości przez nikogo nie podjętej, przeto bez celu i za to mściwej. Pamiętamy, co zawdzięczamy tamtemu i to jeszcze nie koniec, co najgorsze wisi nad głowami. A tutaj? Proszę o chwilę uwagi. W Talmudzie znajduje się takie powiedzenie — mistrz podniósł głos uroczyście — Kobieta piękna bez oczu. — Mistrz znów cieniował głos. — A cóż to znaczy? Przecie oczy są wyrazem duszy. To znaczy: nie widzi sama swego piękna. Prawdziwa wartość nie zna siebie samej, nie może być poza sobą. A skądże to się bierze? Gdy nauczyciel mówi o rzeczach błahych, wprost pospolitych, powiedzmy nawet szorstko: tych ze śmietnika, pojętny uczeń słucha najgorliwiej, wie, że wówczas coś zaczyna się, rodzą się same z siebie słowa młode jak nowe dzieci. Słowa stare to kopie, choćby z sławnego tekstu. A oto słowo młode, nie kopia, które nam powierzył do odgadnienia nasz Nauczyciel.
Dobosz przestał rozumieć, wiedział tylko, że jakoś spodobał się mistrzowi. Przy wywodach mistrza król przymknął oczy. Gdy mistrz skończył, otworzył je z takim uśmiechem, że Dobosz gotów był — — na co? Przetańczyć przed siebie do morza i przez morze! Król zapytał głosem pełnym, omszonym jak tęga butelka starego wina.
— Doboszu, czy ty byś się ważył — król poprawił się — czy ty wiesz, gdzie jest Czarne morze?
W Doboszu stanęło coś dęba. I zaraz ściągnął lejce, pochylił głowę, natężył pamięć. Po namyśle odpowiedział.
— Nasze potoki i rzeki wiedzą gdzie go szukać. Uspokoją
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/285
Ta strona została skorygowana.