— Hospody! Święty Mikołaju ratowniku!
Świat cały kręcił się, wirował i fruwał. O mało nie upadł na ziemię Iwanko. Widać było, że ich zwabiono do wirującego zamku pod Pietrosem, zamku opanowanego przez czorta. Wiedział już Iwanko, gdzie jest. Zrozumiał wszystko. Strachu mu nasypało do każdej kosteczki, do każdej żyłki.
— Widać czort wskrzesił to całe państwo, tych nieszczęśników, oddanych mu w komendę na pokutę za to, że przedtem żyli z potu i pracy biedaków. Wskrzesił całe dawne życie zamczyska, aby złapać Dobosza, obrońcę biedaków, biedackiego buntownika. Ale Dobosz nie podpisał się, nie chciał zamku dla siebie. Wspomniał Iwanko, że jest blisko Dobosza, opanował strach, opamiętał się.
Znów spojrzał tym okiem niepomazanym. Wszystko było jak przedtem. Wspaniale oświetlone zamczysko, wielkie chłodne sale, świetnie wystrojeni goście. Wszystko jasne, chłodne, dumne i sztywne.
Już spokojniejszy był Iwanko. Otwierał sobie to jedno oko, to drugie na przemian.
Szczere i prawe jest serce biedaka. Iwanko bolał nad tymi panami, nieszczęsnymi zakładnikami czorta.
Te psiska parszywe — lokajstwo teraz całym rodem ich komenderuje!
Tym bardziej żal ich było Iwankowi, że nie miał siły i nie znał żadnej siły, która by mogła pomóc tym nieszczęśnikom.
Bo i oni obaj z watażkiem wpadli tu w nieswoje miejsce. Trzeba było myśleć, jak się stąd wydostać.
Zobaczył w głowie mądrej swej Iwanko, że nie ma innej rady, jak patrzeć na wszystko okiem niepomazanym. A tamto pomazane mocno zawrzeć, trzymać zamknięte, ani nie klipnąć, i ucho także trzymać zatkane jak należy. Inaczej nigdy z zamku się nie wydostaną.
Mary czortowskie, gdy przejrzysz, trza przygwoździć, za kluczkę chwycić, nie dać czortu tchu, aby nie zmienił maszkary — to wiedział Iwanko.
Podszedł do Dobosza. To tylko prędko mu powiedział:
— Już wiem wszystko. Nieczysta siła, jak rzekłeś, panie watażku! Nie pytaj nic, rób, co ci powiem, inaczej zginiemy tu obaj. Zapowiedz im teraz, że ja przemówię.
Doboszowi trochę śmiesznie było z mądrej powagi i z przerażenia Iwanka, ale ufał mu, znał jego rozum. Nie sprzeciwiał się, zawołał głośno:
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/301
Ta strona została skorygowana.