Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/303

Ta strona została skorygowana.
MARANY

Od czasu soboty didowej Dobosz nie pokazywał się po wsiach. Wtedy to właśnie kazał sobie sprowadzić, hen aż z dołów „Maranów“, robotników-kamieniarzy, mazurskich chłopów, wytrzymałych, twardych, umiejętnych i pracowitych. Wszędzie kazał wykuwać komory, krużganki podziemne i jakby wielkie izby skalne, w których mógł przesiadywać jakby w zamku. W niektórych zaś miejscach, gdzie były źródła, wykuto tuż pod źródłem wielkie baseny, jakby wanny. A pod każdą wanną było urządzone, podobnie jak w suszarni, palenisko, które ogrzewało skałę i łagodziło zimno wody źródlanej. Kominek podziemny daleko od tego miejsca przeprowadzony wypuszczał dym. Potajemne wejścia niepozorne, przykryte głazem lub konarem drzewa, dawały dostęp do komór.
Z początku najął Dobosz tych majstrów za pieniądze. Kiedy już skończyli robotę i otrzymali pieniądze, pożegnali się z Doboszem. Już mieli schodzić z Ihreca ku dołom, lecz nagle żal im się zrobiło. Najstarszy majster, Janek Sęk, odezwał się do nich: Słuchajta, chłopy, cóż to, w pański kraj nam teraz wracać, choćby i z pieniądzmi? Panom się kłaniać do ziemi, za włóczęgostwo do lochu się dostać? I być przypiekanym? Nie ma nad Dobosza! Nie ma słobodnego miejsca na świecie dla pracowitego człowieka[1] — tylko tutaj. I wrócili do Dobosza.
Było tam wtedy z tymi Mazurami dość wszelakiego dziwowania. A z początku — jak długo za pieniądze pracowali — i śmiechu niemało. Spieszyli się tak, pracowali bez wytchnienia, jakby świat się miał jutro skończyć, albo jakby co dnia był ostatni dzień pracy. Słowa uprzejmego nie przemówili podczas roboty. Na zapalenie fajki nie zostawili chwilki czasu, a tym mniej na pogwarkę. Zagadnij go, a on patrzy wilkiem, jakbyś mu skarb, nie wiem jaki, chciał zabierać. Na grzeczności, na przemawianiu uprzejmym nie znali się wcale. Za żarty i przekomarzania gotowi głowę rozbić kilofem. Ahi! Sczeźnij biedo niesamowita! Młotem wali, sapie jak miech i złym okiem ciska psie spojrzenie na chrześcijanina.

To muszą być ścierwa zachłanne na pieniądze! Grosz w wyż-

  1. Tak tłumaczą pisane po polsku akta sądowe z XVIII w. ówczesny termin prawny homines laboriosi.