Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/305

Ta strona została skorygowana.

Więc i nad tym zadumywał się Dobosz, jakby tu różny lud sprowadzić, twardy, hartowny i nieubłagany. I jakby dodać hartu ludziom wierchowińskim, zapalnym, porywczym, ale zbyt łatwowiernym, nad miarę dobrym, łatwo przebaczającym i zapominającym łatwo. Nie zaznali niewoli i nie wiedzą, co ich czeka.
Bo siły hufców doboszowych to nabrzmiewały i wzbierały, to znów odpływały i wysychały jak fale wiosenne. Ciągłe zmieniali się ludzie. Jedni odchodzili i nie wracali już, a przychodzili nowi. W górach niestałość zamiarów, przelotność porywów, a na Podolu w ospałości kajdaniarskiej pokolenia całe przykute do ziemi. Oto, co poznał młody Dobosz. Nie widział, aby wielki bunt mógł się tutaj rozpalić szeroko. Gdzie się podziała ta krew wielikańska? Nie rozumiał Dobosz nakazów wielkiego króla Wielitów. Ciążyła widać królowi siła ta brzemieniem skalnym. A także twardość. Przepaści szukał, do której by to zrzucił. Cały ród do niej wrzucił!
Teraz przemienić trzeba te napisy, karby i rewasze tam na Kamieniu Pisanym! Przekuć to wszystko! Twardy tu ród potrzebny, ciosany z głazów — jak ci kamieniarze mazurscy. Taki, który by odnalazł tu słobodę, jak utracony raj i umiał jej bronić.
Czasem znów wspominał, co mu opowiadał Mychajło z Ukrainy. O tych stepach bez końca, bezludnych i bezpańskich, hen, nad morzem. Czekają te stepy na junaków — takich jak Dobosz — czekają na lud, czekają na króla. Nawet drogę do tych stepów — jarem Dniestrowym, burzanami, oczeretami, brodami rzek moczarowatych, opisywał mu Mychajło.
Roiło mu się więc i to, aby otworzyć nowy kraj, Doboszowy i pokolenie bogate i silne tam zasiać, które by w potęgę rosło, rosło w ciągłej wojnie.
Tak zbliżała się fala górska burzliwa — do morskiej. Lecz tu uderzył dzwon doli Doboszowej.
Podobnie jak śmierci zarodek zabiera ze sobą człowiek lasowy, zabiera i ten drugi zalążek — miłowania. Aby tym bujniej w puszczy się plenił, aby wystrzelił podobny drzewom puszczowym.
Chybaby święte ręce go ochraniały.
Młodość tak po raz ostatni w nim się wzburzyła.