Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/309

Ta strona została skorygowana.

z Wierchowiną, chciał Dobosz rozweselić towarzyszy, zanim pójdą dalej. Wiedział on o ogniu w skałach czającym się i sam go wypróbował. Gdy nadszedł wieczór, wyszukał takie miejsce, które już z daleka po silnej woni można było poznać, podsunął się pod skałę tak, że był zakryty wystającą płytą i skrzesał ognia, prędko się w dół staczając. Nim jeszcze zdołał stanąć na dole, już ogień i grzmot buchnąl ze skały, a po chwili wyleciały kamienie jakby z wielkiego działa. Później zaś, gdy już wyładowała się góra, gorzał przez całą noc już równomiernie wielki słup ognia, rycząc i dudniąc. Przy tej ogłuszającej dudnieniem watrze opryszki posilali się i pili, weselili i śpiewali. Tańczyli taniec prastary, wznosząc topory w tańcu, a cienie olbrzymie, rzucane przez watrę, tańczyły na przeciwległym stoku, jakby cienie ich przodków-Wielitów.
Nad ranem, gdy zaledwie zaczęło się rozwidniać, zobaczyli nagle na stoku przeciwległym wielki cień, który ukazywał odbicie nagiej kobiety z rozpuszczonymi włosami. Spojrzeli w górę ku dudniącej watrze ropnej i zobaczyli nachyloną ciekawie postać kobiecą, złotą od ognia, z włosami, które błyszczały jak złoto. I wtedy usłyszeli przenikliwy pisk, podobny do głosu łasiczki. A postać znikła, biegnąc od ognia w górę ku carynkom.
Tam właśnie, wysoko na górze, ponad stokiem ropnym było obejście Stefana Zwinki. I tam wtedy Dobosz poznał się i zaznajomił z żoną Zwinkową — Ksenią. Domyślał się, że przed świtaniem biegała nago po trawach, świętując Rozihry, ale nigdy o tym nie wspominali.



KSENIA CZY INNA?

Pieśń przekazuje, opowieść szeroko się rozwodzi o kochance doboszowej, o żonie Zwinkowej z Kosmacza. Mówiła tak słodko, powoli i śpiewnie, jak i dziś śpiewają, mówiąc dziecięcym głosem, jak dzwoniąc głosem nęcą i czarują niewiasty huculskie. Nigdy niczego nie rozkazywała, nie żądała, nawet nie mówiła stanowczo, tylko prosiła, a raczej nie prosiła, tylko z cicha zapytywała, pozwalała się domyślać. Wiedźma taka słodka, jędza miodowa, biesica cukrowana! Nie płakała nawet nigdy, jak to baby umieją. Całą kapelę grającą wypłakują jękiem, łkaniem zawodzą, płaczem wycieniowują, aby głupiego chłopa za serce targać. A ona popatrzyła tylko czasem na Do-