Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/317

Ta strona została skorygowana.

nowe hufce skrzesać toporem gromowym, zebrać naród cały, skoczyć na groźne stepy, uśmierzyć je, podścielić pod nogi człowiecze. Płynęły świeże powiewy od szczytów i miodowe zapachy łąk. A on ściskał Iwanka z radości, obejmował konia i śpiewał sobie, aż grały echa górskie: „Oj koniu, koniu, Chmurko Gromowa, Ziemia przed nami odkryta — nowa!“
Posuwając się dalej ku górom, ujrzeli tam na rozległej połoninie Rokiecie, jak przy watrze pasterze i opryszki tańczyli, jak się zabawiali i wywijali dziewczynami w tańcu. Weseliły się skrzypce, cymbały i dudki. To znów fłojery grały przy wtórze wichrowym. A kozy patrzyły z ciekawością, przytupywały nóżkami jakby coś rozumiały z tego.
Dobosz i Rachowskij z ukrycia z radością oglądali pobratymów. Rachowskij rzekł do Dobosza: — Patrzaj dobrze Panie watażku. To sobie zapamiętaj, gdy chcesz nowe ziemie otwierać, stepy jakby zasiewać ludźmi i dzierżawy zakładać: nie ma ludu, co by tak się radował życiem jak ten. Żyją tak sobie, dla nikogo, dla świata. Jak ptaki w pobratymstwie z wiatrami, z chmurami, z puszczami. Ten skarb jeszcze im dodałeś, tęś słobodę im darował, żeś panów przepędził, że nikt im głowy nie zawraca, nikt tej radości nie mąci — dopóki jest radość...
Niepostrzeżenie wysunął się Dobosz z gęstwiny leśnej i nagle znalazł się w gronie tańczących.
Końca nie było okrzykom radości. Strzelano bez przerwy z pistoletów na powitanie Dobosza. Chłopcy i dziewczyny skakali przez watrę, wywijali kozły, tańczyli w prysiudach wokół niego. A wciąż palili z pistoletów opryszki, aż odpowiadały hukaniem połoniny Liszniowej, bliższe Gorgany i dalekie kosmackie góry.
Rozłożono watrę, strzelającą na wysokość dobrego drzewa. Był to znak umówiony, że Dobosz wraca. Po pewnym czasie zapłonęły na połoninach co bliższych podobnie wielkie watry. Dawały one znak dalszym, coraz dalszym górom, jedne drugim i dalsze następnym, że Dobosz wraca. Tak to, tej nocy znaki watrowe przeleciały przez całą Wierchowinę, aż na wołoski bok, aż na węgierski bok. Radośniej, szczerzej od lubki najsłodszej wyciągnęła doń ręce Wierchowina.
Lecz wieść ta odbiła się od Grahitu kosmackiego echem złowrogim. Radość — strzaskana, wróciła echem wielokrotnym, niesamowitym.
Wieść taka: że jeszcze przed odejściem ku stepom wyrwała