mu włosy złote, wielikańskie, lubka, zdradliwa Ksenia. Że w zmowie z mężem przygotowała kulę ze złota stopionego z jarą pszenicą i miodem, poświęconą w dwudziestu czterech cerkwiach i na może dwudziestu czterech nocnych obchodach z niaukami czarowaną. Że czeka nań zasadzka i śmierć od zdrady w chacie Zwinkowej.
Nietrudno uwierzyć, bo Ksenia spokrewniona z Giełetami z Bereżnicy, takiego rodu co przechytrzył i przewyższył wszystkich opryszków. I sami chwalą się, że dotąd każdego zwabili w pułapkę i zrobili mu koniec.
Błagali Dobosza pobratymi, aby nie szedł do Kosmacza, gdzie zdrada i czary piekielne nań czyhają. Sami pójdą, rozniosą chatę toporami, na mak porąbią sukę zdradliwą. Ale zakazał tego Pan Dobosz. Pognał sam do Kosmacza. A za nim, śladami leśnymi się trudząc, pośpieszali pobratymi-junacy.
„To nie płomień żywiczny huczy w Kosmaczu na skale.
I nie źródliska ropy w łonie skał się kłębią.
To nie tętno ziemi dudni i nie kroplami krwi czarnej przez skałę się sączy.
To ogień spętany wre w piersi junackiej, jeziorem kotłuje.
To miłość szarpie serce, łono i jądra porywem rozdziera.
Nie wiadomo skąd przychodzi, nie wiadomo dokąd znika i wsiąka, gdzie kryje się, skąd znów wraca — miłość. —
To Dobosz dobija się do zawór dębowych grażdy, do drzwi cisowych chaty, do zamków stalowych. Rąbie toporem gromowym ściany kiedrowe“.
Tak to wszystko wyśpiewane w pieśniach niezliczonych.
„Puszczaj miła, czas jeszcze, otwórz — duszko“ — woła Dobosz.
— Może śpisz ty serce moje, czy też nie słyszysz?
Ale z chaty głos łagodny i spokojny dochodzi.
Pieśń za pieśnią tę odpowiedź powtarza.
Oj ne spiu ja, ne noczjuju,
Weczjereńku ja hotuju,
Ta weczjerja duże pilna,
Wsemu świtu bude diwna —
I jakoś zagadkowo dodaje pieśń:
To ne z mojej — duszko — woli...