Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/319

Ta strona została skorygowana.

A gdy Dobosz, mimo wszystko, werwał się do chaty, kula wystrzelona ze strychu przez Zwinkę, kula poświęcona i czarowana przebija pierś Dobosza.
I przeraźliwy pisk łasiczki, jakby śmiech, dochodzi z głębi chaty.
Pytają go junacy skamienieli z bólu i z przerażenia: czy porąbać sukę, czy zastrzelić wiedźmę?
— Zostawcie bracia, nie rąbcie, nie strzelajcie, dość, że moja pierś przeszyta.

Pijdit jei zapytaty
Czy mia bude szje kochaty! —

Padł Dobosz i każe wynieść się pod buka, aby tam rozstać się z przyjaciółmi.
I tutaj wplątuje się jeszcze jedna — jedyna zwrotka z pieśni, która zaginęła. Gdy widzi Ksenia że upadł, wykrzykuje:

Serce my sy wzwesełyło,
serce my sy wzwyło,
Jek ja moho Ołeksoczka na
kolinkach wzriła.

Odwet za niewolę miłości, wdzięczność doli za zerwanie pęt. Wolność — koniec.
Lecz Dobosz sam nie może jeszcze uwierzyć, że umiera.
Pyta „czy to góry tak się podwyższyły, czy tak ociężały jego nogi“.
Oczy mu już mgłą zachodzą. Stoją nad nim zrozpaczeni junacy i płacząc pytają:

Jak nam batku wże hulaty?
Jak nam zamkiw dobuwaty?

Na to odpowiada Pan Dobosz. Do dziś cała Wierchowina tę odpowiedź powtarza:

— Wże topory ponechajte,
Ludzku krow nie prolywajte!
Ludzka krowcia ne wodicia,
Prolywaty nie boditsa!

Taka była ostatnia wola, ostatni rozkaz Dobosza, watażka opryszków czarnohorskich.
Przylecieli doń ludzie różni, rządca księcia, gazdowie, sąsiedzi Zwinki i przechodnie. Pytali go: