„Czy chcesz przyjąć święte tajemnice — sakramenty?“
„Czy pragniesz spowiedzi i wijatyku?“
„Już jam się i spowiadał, jużem się i uświęcał, kiedym na tę drogę wstępował — drogę człowieka lasowego“, odpowiedział Dobosz poważnie. Tak przyświadczają akta sądowe.
„Gdzie twoje skarby?“ — pytali go inni. — „Powiedz, bo zginą, przepadną w skałach!“
Gasnącym głosem, słowo za słowem powoli odpowiada Dobosz:
„W Czarnohorze — w połoninach — Bóg wie — ziemia wie — ja wiem... Otworzymy, kiedy przyjdzie czas...“
Szeptem poprosił Iwanka mieć staranie o dziatkach Sękowych mazurskich. I uśmiechając się, nakazał odprowadzić Chmurkę Gromową do Ilka. Myślał widać: Niech panowie o koniu mają staranie. To jedno potrafią.
Zamknął oczy Dobosz.
Widziało mu się jeszcze, że wysoko na skale stoi stary, ukochany capek z Kiedrowatej. Patrzy ciekawie, głowę wykręca po koźlemu, przygląda się uważnie i badawczo. Poznał go, życzliwie i czule pyszczek wyciąga.
— Mądryś ty, capeczku najdroższy, sieroto! Oj mądryś! — marzy Dobosz. — Aniś mnie nie uderzał rogiem po hulowemu, gdym cię drażnił. Aniś mnie, choć pobratymowi, nie ufał zanadto. Zawsze rozumnie wiedziałeś, jak trzeba.
A potem we mgle wypłynął dziadek-wieszczun, starowina jedyny. Słodko się uśmiecha, chichoce radośnie, głową na obie strony kiwa.
Oczy niebieskie patrzą coraz bliżej, bliżej. A potem rozszerzyły się te oczy, rozszerzyły jak wielki błękit bez końca.
I nie stało Dobosza.
Znów znakiem płomiennym szły wieści po górach. I sumną skargę zawiodły trembity.
Czy wiatru śpiewy słychać i płacze? Czy to zazule zakukały, czy drobne ptaszki w boru zakwiliły? Czy zapłakały dziatki mazurskie Sękowe? To wszystkie dzieci biedackie płaczą — po Doboszu.
Stare pożółkłe akta sądowe, „Czarne Księgi“ czy późniejsze kroniki biedzą się nieraz widocznie, bo jeszcze po latach świad-