kowie czy wspólnicy Dobosza, bądź dobrowolnie bądź „korporalnie“, i za pomocą tortur wypytywani, świadczą o wielkoduszności Dobosza. Skąd to czy tamto do rozbójnika? A pieśń i wieść śmiało sławią rozbójnika nie zwycięskiego, nie władcę lecz pokonanego, nie za czyny lecz za zamiary. Nawet nie z przekory wobec doli macoszej, lecz jak gdyby z wdzięczności za nadzieję, za młodość. Nade wszystko za słobodę i dla rojeń o słobodzie dawnej i przyszłej. Nie tylko sławią go, także pomniki stawiają Doboszowi. I w ciągu lat wielu nie znalazł się żaden zbój, co by się targnął na nie, co by przemalował pomniki lub przezwał je innym swoim imieniem, jak to się dzieje teraz w świecie z nazwami ulic, placów, miast i gór. Bo nie rozbójnicy te nazwy nadali i nie za rozbój. Prawdę mówiąc nie za żadną cnotę pańską, chłopską czy mieszczańską, ani dlatego że się godzi, ani dla nagrody ziemskiej czy niebiańskiej.
Podobnie, cokolwiek twierdzą czy tylko seplenią o końcu Dobosza akta i kroniki, pieśń śpiewana na wszystkich stokach pasm karpackich zapewnia śmiało, że Dobosz zginął nie z braku mocy, ani siły wrogie go nie zmogły. Zgubił sam siebie. Grzeszna miłość do kobiety zadurzyła go, oślepiła, zatopiła. Zapomniał o ostrzeżeniach wieszczuna i o głosach falowych. Nie tylko pieśń, także opowieść, co nie kończy się nigdy, a wciąż wynurza się nie wiadomo skąd, dotąd nieznana, wciąż inna, wciąż to samo powtarza: miał siłę wielikańską, kule go się nie imały.
Akta twierdzą, że Dobosz zmarł w Kosmaczu, że potem ciało jego wieziono wozem do Kołomyi, a na wszystkich drogach i rozdrożach „publikowano“ śmierć Dobosza i ogłaszano uniwersał wojewody. Że go potem wystawiono na widok publiczny dla odstraszenia całego ludu.
Może dla otrzeźwienia? Ale to darmo. Bo pieśń głosi i cały naród wierzy, a góry świadczą, że Dobosz pochowany na Kiedrowatej połoninie wśród skał i skarbów niedaleko Krzesła Doboszowego. Niech breszą sobie panowie, dopóki im to na zdrowie wychodzi, niech podszczekują podpanki, niech papiernicy papier zapisują! I tak im nikt nie uwierzy.
Junacy wzięli pana Dobosza na topory, płacząc nad nim, opatrując jego ranę zanieśli go na Kiedrowatą. Sam im przecież tak nakazał przed śmiercią.
Podnieście mnie na topory,
Zanieście mnie w Czarne Hory.