Cóż? Czyż naprawdę pójdzie ktoś szukać po Kołomyjach, po Zabłotowach jego kości, z ciała porąbanego na sztuki i porozrzucanego po polach, jak się chełpili pankowie? Puste gadanie! Kto chce coś wiedzieć o Doboszu, kto chce znaleźć choć ślad Dobosza, pójdzie w Czarnohorę. Powiedział przecież sam pan Dobosz jeszcze więcej:
Zanieście mnie w Wierchowinę,
Gdziem się żywił, niech tam zginę.
Tam stoją dwaj jaworowie,
To rodzeni mi bratkowie.
I tam kwitną dwie jedlice,
To najmilsze mi siostrzyce.
Tam jest wielka rodzina Doboszowa, tam Doboszowe pomniki, tam sam Dobosz. Ziemia nie zapomni o Doboszu.
Lecz niech rozedrą jękiem pierś dzieci Wierchowiny:
Jak orlęta bez orłońka
Jak dziecięta bez tatońka.
Niech zawodzą, że rozsypie się w proch krasa starowieku, że zginie ten świat. Potoki wyschną, kamienie zawalą łożyska wód, łąki się zamulą, głazami zasypie się Czeremosz. Nie popłyną wody na wschód słońca, nie porwą pisanek do świętych Rachmanów naszych opiekunów. A dzieci gór, ograbione z pierworodztwa, będą po gościńcach kamienie tłuc, schylać głowy junackie przed każdym szarapatką, przed każdym śmieciarzem. Lub z wywalonym językiem gnać będą do roboty na ryk syreny tartacznej, rozpierającej się władczo po górach.
Aż się wypali słoboda i krasa do cna! Aż z łańcucha zerwie się potwór, sam Archijuda, on duch niewoli, patron ucisku, bóg wyzyskiwaczy. Zamieni ludzi w potulne zwierzęta, każe im źreć lub niedojadać, bez jutra żyć i bez wczoraj, własny nawóz zbierać jak skarby i tego tylko pilnować.
Niech no pokaże czy świat może żyć bez słobody, bez krasy, bez śpiewu i bez śmiechu! Bo jeśli nie pokaże — znów pójdzie na łańcuch, na wieki.
Wtedy to zagrzmi z Kiedrowatej trembita, hasłem połonińskim zwołując narody. Wstanie młodziutki pan Dobosz, uśmiechnie się. Chmurka Gromowa zarży gromowym głosem, błyśnie grzywą śnieżną, zagrzmi kopytem na skale. A na ten znak rozpęta wszystkie konie gromowe święty junacki Eliasz, prorok wiechobrody. Otworzą się skały, zagoreją skarby z łona