to pańskie siedlisko. Znikły, ulotniły się jak zaczarowane świętości i skarby. Przepadły pamiątki rycerskie, obrazy, stare rzadkie książki, rękopisy i zapiski z pomiarami. Nie słychać rżenia koni, ani też turkotu kolas po dziedzińcach. Nie słychać też muzyki, ani śpiewów. Dziedziców tam żadnych już nie ma. Tylko drzewa, jako prawi synkowie, niewidzialnie odziedziczyły życie tej osady. Ale wśród starych sadów, wśród potężnych modrzewi i dębów wyszczerzają się i teraz, jak powybijane zęby z czaszki potwora, głazy furdygi pańszczyźnianej.
Za Synyciami z drugiej, południowej strony wysoko ponad ponurymi jarami, wyżłobionymi przez burzliwe i niepewne Riczki, wysoko ponad osiedlem Diduszkowym, na siedmiu gruniach i nad siedmiu potokami rozsiadło się inne gniazdo — Hołowy, siedziba słobodnych, zasobnych i hardych gazdów, co nawet nie wiedzieli, jak panowie wyglądają, i na co potrzebni są na tym świecie. Kiedyś, może przed trzystu laty, a może nawet jeszcze dawniej, z południa, znad Białej Rzeki zaczęli się wciskać tędy w puszczę bukową pierwsi osadnicy-pasterze. Szukając skarbów i kopiąc gdzieś tam wysoko aż na dziale wód, znaleźli trzy głowy ludzkie, wypełnione złotem. I od tych głów nazwali to miejsce — Hołowy. Jeszcze do niedawna gmina miała w herbie trzy głowy. Z początku osadnicy może tam mieli tylko jakieś szałasy i koszery. Z konieczności utrzymywali zawsze nocami naokoło zagród tych co najmniej po cztery wielkie watry, z daleka widzialne, dla ochrony przed surowymi gośćmi leśnymi. Wkrótce też zatarasowali koliby naprzód głazami i wywrotami korzeni, a potem pobudowali grażdy z budynków, stawianych z ogromnych, doborowych kłód. Była tam bowiem zwierna okolica. Niedźwiedzie uwijały się dziesiątkami i marżynę trzeba było dobrze strzec na każdym kroku. Tam też każdy człowiek od dziecka już był strzelcem i myśliwcem.
Wydaje się także, iż wtedy tam człowiek tak bardzo był sobą, że strasznie myśleć o tym. Bo jeśli zdarzył się twardy albo ostry, jak włochata pszczoła leśna, czy też nawet zły i bez serca, to do ostateczności był srogi. Ba, nawet nazwisko niejedno jak gdyby świadczy, iż dzicy i straszni bywali tam ludzie: Bahàn znaczy po wołosku potwór, nazwisko Łupajło to wilczysko, Szkinda to oprawca. Wszakże jeszcze bies żywy i straszny chodził po świecie, zanim go zabił Hołowacz. Ale przeważnie byli tam ludzie dobrzy, a nawet tak serdeczni i ży-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/334
Ta strona została skorygowana.