Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/342

Ta strona została skorygowana.

wane po dziupłach swej bukowinki czartowskie służki, biesowych gońców i pędków, czarcięta, popychadła i podlizajki diabelskie, co wciąż kłóciły się, hałasowały i piszczały po bukowinkach, a przycichały kornie i czekały nabożnie, gdy gazda ze wzgardliwym uśmiechem wchodził do bukowinki, by zawezwać któregoś czarcika przed swoje oblicze. Gazda Szkinda kroczył powoli i niósł przed sobą ogromne, ciężkie naczynie, wydrążone z pnia kiedrowego, pełne wody ze źródła, bijącego ze skały w pobliżu zagrody. Woda ta czyniła go niezwyciężonym, nawet dla ran — nieprzystępnym.
Teraz, gdy Łupajło oparł się mu i począł zwalniać ludzi z jego czarów, Szkinda postanowił go zniszczyć. Nieustannie słał gońców biesowych z rozkazami do innych, podległych mu czarowników. Łupajło przez lata toczył walkę z tymi wrogami, którzy nasyłali nań choroby, wielkim molfarskim kunsztem wbijali mu drzazgi do gardła i szerść do krtani, niszczyli mu chudobę, nasyłali nań leśne dziewczęta-biesice, by go kusiły i nękały czarami. Wtedy zaczął szukać jeszcze większej mocy przeciw nim. Co dnia przy zachodzie słońca czerpał wodę z dziewięciu źródeł, wychwytywał moc z każdego źródła i składał ją, spajał z mocą innych źródeł. Tak zmieszaną i wyczarowaną wodę wypijał co rana. Woda ta upajała go i rozszerzała mu piersi. Gotów był wszystkim siłom świata stawić czoło. Wykrzykiwał do słoneczka świętego, modlił się i śpiewał. Letnią zaś księżycową nocą leżał w sadzie wśród srebrnych cieni drzew, zawinięty w grube liżnyki i szeptał modlitwy tak ciche jak światło miesięczne. I sam wysyłał z serca jasne, prądy. Przed świętami pościł i suszył, aby zaklęcia miały większą moc. Stał się mocniejszy od wszystkich czarowników. Odrzucał z powrotem nasłane nań napaście z taką mocą, że niejednemu czarownikowi żyły pękły. Wytępił całe robactwo czartowskie, wichrem wymiótł z bukowinek cały ten wrzaskliwy i smrodliwy drobiazg szczeznyków i inkluzów. Bukowinki stały ciche. Lecz odtąd już Szkinda chodził po nich samotny, niemocny, ponury. Łupajło zaś uzdrawiał ludzi i bydło. Gospodarstwo jego rozkwitło, wszyscy pracowali w dwójnasób, wszystkiego przybywało. A nawet nad puszczą miał moc. Gdy wszedł do lasu, każda zwierka zmieniała swój bieg, wszystko szło prosto na niego, tak że mógł wybierać, co zechciał strzelać. Umarł spokojny, potężny. Umierając, prosił, aby natychmiast po jego śmierci wylano zmieszaną wodę z dziewięciu źródeł, aby ktoś źle jej nie użył, aby świat się nie