mały. Chodził tak po górach z dorosłymi przez ośm dni. Grał na skrzypcach po zaśnieżonych ścieżynach, grał pod chatą i do pląsania świątecznego przygrywał. Chadzał też z ojcem na jarmarki do Kut i do kupców Ormian. Widział tam i słyszał śliczne katarynki-samograjki. Przynosił też stamtąd różne pieśni: polskie, żołnierskie-niemieckie, żydowskie i ormiańskie. Gdy wracał do domu z jarmarku, usiłował gębą, nosem i gardłem wygrać, wybełkotać podobne dźwięki jak te, które wydawały piękne samograjki, ozdobione z przodu i z tyłu jaskrawymi obrazkami.
Idąc płajem ze skrzypkami, witał ludzi i zatrzymywał ich śmiało: — Sława Isu! A ja umiem grać putyłowską i mazurską! Chcecie? — Ludzie zatrzymywali się, siadali na worynia i słuchali. Kto wracał z jarmarku, dawał czasem Dmytrykowi kołaczyk, kto zaś z połoniny, figurynkę, baranka z sera zrobionego.
Tak też zapoznał się z opryszkami w czasie pobytu na połoninie Skoruszny powyżej Zełenego. I przygrywał im do tańca na połoninach. Ustawi się, bywało, dwudziestu opryszków, a pośród nich siedzi na kamieniu różowy, jasny chłopczyna Dmytryk. Opryszki strzelają w takt muzyki jeden za drugim, a Dmytryk promienieje od radości, gra zapamiętale, gra całym ciałem, łącząc muzykę ze strzałami, jakby to były odgłosy bębna lub pukanie kastanietów. A przed nimi tańczą pozostali opryszki, od czasu do czasu również paląc z pistoletów dla ochoty.
Dmytryk znał także młodego opryszka Pełecha, który nieraz przesiadywał w Synyciach. Opowiadano o Pełechu, że miał wielkie bogactwa. Od niego to nauczył się śpiewanki Pełechowej, krótkiej lecz tęsknej, a utulającej w sen jak kołysanka. Sam Pełech ułożył tę śpiewankę i zwierzył się małemu Dmytrykowi, że mu szczęście przynosi.
I zawędrował raz Dmytryk z połoniny wraz z opryszkami przez góry aż pod Bolechów, gdy watażko Szwed poprowadził swe towarzystwo napadem na to miasto.
Potem znów wracał do swego „modarstwa“. Próbował, która siła mocniejsza: wiatru, czy wody. Łączył młynek z wiatrakami powrózkami z przędziwa, ustawiając je tak, że ruch wywołany uderzeniem wodospadu szedł w przeciwnym kierunku, niż ruch z wiatru pochodzący. Ale rwało się to nieraz, stawało i narowiło. Zdawało mu się w końcu, że wiatr silniejszy, ale pomyślał, że dla sprawiedliwej próby trzeba by i wo-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/346
Ta strona została skorygowana.